Wybory i wyborcy

W tę pierwszą jesienną niedzielę siedzę sobie na kanapie, bo chmurno i wietrznie, że aż się wszystkiego odechciewa, i tak sobie łapię wiadomości i komentarze nadchodzące ze wszystkich stron, na przeróżne tematy. A jako że wybory coraz bliżej, kampania w toku, to i przekazów związanych z wyborami nie brakuje.

Docierają między innymi informacje, że ten czy ów komitet gdzieś tam nie dał rady pozbierać wymaganej liczby podpisów i w wyborach do takiej czy innej rady nie wystartuje (lub nie we wszystkich okręgach). Jakoś tak się składa, że dotyczy to komitetów bardziej owych niż tych, co w kręgu moich znajomych budzi raczej satysfakcję, czy to na zasadzie nutki optymizmu, czy bardziej schadefreude. Mnie natomiast zastanowiło co innego…

W wyborach startują kandydaci z różnych komitetów, często identyfikujących się z Niebieskimi czy innymi Zielonymi. O wyniku wyborów decydują jednak – swoimi głosami – wyborcy. Jeżeli wyborcy Niebieskich nie znajdą na listach swoich kandydatów, to co zrobią – zrezygnują z głosowania, oddając walkowerem pole innym, czy poszukają sobie innej kandydatów z innej listy, doprowadzając do wyników niespodziewanych, lecz niekoniecznie lepszych?

To, co wydaje się być chwilowym sukcesem, nie musi wcale być sukcesem w dalszej perspektywie.

październik

Pogoda w ostatnim tygodniu była iście… kwietniowa, z przeplatanką złotej polskiej, zwykłych deszczyków, najgorszej szarugi i dość paskudnego wiatru (tylko zimy na szczęście brakowało). 

I aż zaskakujące że jeszcze nie nadeszły jesienne mgły (ale przy takim wietrze to mgła nie ma szans).

Zatem jesienna, październikowa mgła sprzed paru lat.

jesień październik mgła Katowice

W lesie

Przyjemnie jest w lesie w słoneczny jesienny dzień. Zapewne byłoby jeszcze przyjemniej, gdybym w porządnych butach spacerował między drzewami, grzybki zbierając, ale w środowy poranek na takie luksusy sobie pozwolić nie mogłem, więc tylko chłonąłem las jadąc sobie grzecznie szosą przezeń prowadzącą.

Las o tej porze jeszcze nie jest całkiem jesienny, lecz dopiero jesienniejący, z zielenią przeplataną żółtą i innymi barwami. Lubię patrzeć na las i o tej porze, i kiedy całkiem się na jesiennie pokoloruje, więc w lesie najczęściej jadę nie za szybko i patrzę, patrzę, patrzę (pamiętając, że na drodze muszę zwracać uwagę nie tylko na przyrodę). I kiedy tak jechałem, dostrzegłem na poboczu jakąś majaczącą sylwetkę. Zwolniłem dodatkowo, nie wiedząc kto zacz i co zrobi…

A on wszedł na jezdnię. Wszystkimi czterema nogami, na szczęście nie ociągał się zbytnio, choć i nie biegł zbyt gorliwie, kiedy dojechałem do jego wysokości, zbiegał już z pobocza razem ze swoim efektownym porożem. 

To był naprawdę miły początek dnia, dzięki temu jelonkowi.

Lista porannikowa

Mówią, że kultura to nieustanne przenikanie i pożyczanie pomysłów i motywów. W ramach dobrze (tak) pojętej kultury również pożyczam od tego i owego ładne słówka, wesołe pomysły, śmieszne obrazki. Od Marcelego Szpaka od dawna pożyczyłem zwyczaj wrzucania o poranku jakiejś muzyki, dobranej losowo lub całkiem z premedytacją, przy czym o ile Marceli wrzuca to jako „morning kick”, o tyle ja preferuję swojski „porannik” (a kolega Brezly w ogóle zapodaje jako „rankokop”); no, dla porządku dodam, że moje poranniki czasem są o mało porannej porze, i nie jest punktem honoru, żeby się pojawiły.

W mijającym miesiącu coś mnie naszło i zacząłem sobie notować, co to właściwie tak puszczam. Trochę żeby samemu móc odgrzebać, trochę żeby mieć przegląd jak bardzo Jutubowi w algorytmie mieszam (zupełnie potem nie wie, jakie gatunki mi proponować). I jak już tak zacząłem notować, to sobie pomyślałem: a czemu właściwie się tym nie podzielić? I tak oto proszę, przed Państwem pierwsza Porannikowa Lista Przebojów, wydanie październik 2016, kolejność lekko przypadkowa.

KOOP (feat.Ane Brun) – Koop Island Blues
Guru (feat.Jamiroquai) – Lost Souls
America – A Horse With No Name
Carl Orff – O Fortuna (Carmina Burana)
Cliff Richard – Girl You’ll Be a Woman Soon
Smash Mouth – All Star
Sheryl Crow – Tomorrow Never Dies
Ed Sheeran – I See Fire
Gypsy Hill – Balkan Beast
Royksopp – Running To The Sea
Aqua – Barbie Girl
Dżem – Sen O Victorii
Lao Che – Drogi Panie
The Allman Brothers Band – No One To Run
Fleetwood Mac – Everywhere
Pogodno – Orkiestra
Maryla Rodowicz – Sing Sing
The Beatles – The Long And Winding Road
PMMP – Pikkuveli
Monty Python – Lumberjack
The Stranglers – Golden Brown
Boomtown Rats – I Don’t Like Mondays 
North East Ska Jazz Orchestra – Take Five
Smokey Bandits – Smoke From The Attic

Nie zasypuję linkami, kto chce to znajdzie, a czasem są ograniczenia geograficzne. Żeby zaś nie było „na sucho”, to może zagramy? Walka z myślami… zagramy październikowo. Golden Brown

Następne wydania nie nastąpią lub nastąpią.

Żółty tworzy jesień

Kiedy wcześniej wygłosiłem podobną myśl na fejsie, spotkałem się z kontrą: a nie szary? Fakt, szary też się mocno z jesienią kojarzy. Bo to ciężkie szare  chmury. I szary deszcz zachlapujący świat. I szare błoto pod nogami. I szare drzewa pozbawione już liści. I zieleń poszarzała. I nawet mgła jesienią szaro wygląda. Fakt, składa się to na szarobury obraz (czy koty są jesienne?), nawet przecież jest takie słowo jak szaruga (jesienna).

Ale to jednak w listopadzie. W październiku (nie mówiąc o wrześniu) jednak mamy inną kolorystykę (zwłaszcza jeśli słoneczko świeci, jak jeszcze pół godziny temu). W tym roku długo (mimo że podobno wszystko jest wcześniej…) utrzymywały się barwy letnie (nawet jeśli słońca mniej), zwłaszcza kolega Stradovius w swoich licznych podróżach dziwował się, gdzie ta jesień. Ja też się dziwiłem, że zupełnie nie-jesiennie świat wygląda, bo nawet jeśli gdzieniegdzie drzewa zaczynały czerwienieć lub brązowieć, to niknęło to w głębokiej zieleni. Aż wreszcie…

jesień Katowice Kostuchna Murcki

Przyszedł dzień, kiedy coś się zmieniło w wyglądzie świata. Liście na drzewach zaczęły żółknąć. Im więcej drzew wyglądało żółto, żółtobrązowo, pomarańczowo i złociście (proszę mi się tu nie czepiać że się nie znam na nazwach kolorów), tym bardziej chciało się powiedzieć: jesieni, przyszłaś! Nawet jeśli nie trwało to bardzo długo, bo przymrozki i wiatry zrzuciły większość tej żółtości na ziemię.

jesień liście

 

Czas machania miotełką

Zima. Człowiek wychodzi przed dom z zamiarem wsiadania do samochodu i z niechęcią spogląda na to co się nagromadziło na powierzchniach płaskich. Potem wyciąga miotełkę i pracowicie odgarnia śnieg z szyb, maski i dachu – pomny, że to czego nie odgarnie, będzie zwiewane pędem powietrza. Owszem, jest wielu takich, którzy ograniczają się do uruchomienia wycieraczek „bo widać do przodu” i jeżdżą z pokrywą tu i ówdzie (oraz charakterystycznym wzorem na przedniej szybie), częstując innych wokoło śnieżnym podmuchem w najmniej spodziewanym momencie.

Być może się zastanawiacie, skąd mi się takie zimowe klimaty wzięły, albo w jaką śnieżną okolicę mnie wywiało (za oknem wszak złoty polski wtorek). No… śniegu faktycznie od dawna nie widziałem (październikowa chwila chłodów aż tak daleko nie sięgnęła), dziś jedynie uparta mgła mi w jeździe przeszkadzała osiadając na szybach. Zobaczyłem jednak coś, co mną wstrząsnęło. Na poboczu stał zaparkowany samochód, który miał na przedniej szybie charakterystyczny wzór powstający wskutek odgarniania jedynie wycieraczkami. Cały był obsypany liśćmi, i nie, nie stał pod drzewem…

Co sobie o kierowcy pomyślałem, to sobie pomyślałem. Sam natomiast dwie godziny później, po trzech kwadransach parkowania pod drzewem, wyciągnąłem miotełkę i…

jesień liście

..jak w zimie.

Taką jesień chcemy kochać

Rzuciło mnie wczoraj w ciut dłuższą podróż służbową. Zaplanowałem ją sobie tak, aby rano ruszyć szybciej i dojechać autostradą, natomiast co do powrotu… poważnie się zastanawiałem, czy nie pojechać sobie drogą równoległą do autostrady (poznaj swój kraj), jeśli tylko czas i warunki pozwolą.

Ruszyłem więc. Jazda autostradą ma to do siebie, że jest nudna, chyba że się mocno dociska (a takiej potrzeby nie miałem). Za Gliwicami… sądzę, że stałem się irytujący dla innych kierowców, gdyż zacząłem się trzymać prędkości 100-110 km/h (na prawym pasie, oczywiście) – po prostu zbyt ładnie było wokół. Autostrada sporymi odcinkami została poprowadzona przez las, a słońce tylko podkreślało jego wszystkie kolory. Aż się chciało patrzeć, przy większej prędkości zwyczajnie mniej i krócej się widzi (nie wspominając o bezpieczeństwie jazdy). 

Na miejscu odbyłem (poza obowiązkami) mały spacer, ciesząc oko pięknem drzew nad kanałem… i przyszła pora wracać. Wahałem się, wahałem – w końcu skręciłem na drogę krajową zamiast na autostradę. I… co z tego że wracałem o prawie godzinę dłużej. Mimo że droga prosta jak strzelił, szeroka (dość, na tzw. półtora pasa), zupełnie nie chciało mi się rozpędzać. Po lewej – las, po prawej las, przyglądałem się w zachwycie palecie złotej jesieni, z trudem nadążając za zmianami kolorów między żółtymi, brązowymi, zielonymi, czerwonymi (napisałbym też o pomarańczowych, ale jak wiadomo, faceci nie znają się na kolorach, więc pewnie był to jakiś odcień wcześniej wymienionych). Zwłaszcza odcinek między Opolem a Nakłem był taki cudny, jakaś wieś pośrodku dawała chwilę wytchnienia od uniesień estetycznych. A kiedy brakło lasu, to zwykle drogę od pola oddzielał drzew szpaler, niewiele tylko mniej barwny, a też oko cieszący. 

Zdjęć… nie będzie, i tak by wszystkiego nie oddały, a poza tym jednak zza kierownicy kiepsko się robi, jak ktoś nie jechał ostatnio sam przez las to może zobaczyć jak to w zeszłym roku wyglądało. A na tegoroczne zdjęcia zapraszam do Stradoviusa.

Żorski Mordor

I znów zniosło mnie na Żory. Nie, nie jestem jakiś fanem tego potencjalnie sympatycznego miasteczka, ale całkiem lubię drogę Pszczyna-Żory, odkąd ją niedawno wyremontowano, i mimo że jednopasmówka wiodąca nieraz przez wsie, to jedzie się nią dobrze (jak się nie trafi na zawalidrogę). Namyślałem się po drodze, czy skorzystać z przebudowanej drogi w Tychach, ale uznałem ostatecznie, że trafię na godziny szczytu (co nie będzie przyjemne) i skręciłem w kierunku zachodzącego słońca. 

Jechało się płynnie (i byłem z tego zadowolony). Jednym z powodów, dla którego lubię tę drogę jesienią, jest las na całkiem sporym odcinku. Niestety, tam, gdzie ledwie tydzień temu jechałem jak urzeczony zwalniając ile się dało, dziś zostały głównie gołe gałęzie, gdzieniegdzie tylko upstrzone jeszcze kolorowymi liśćmi (i z tego nie byłem już zadowolony). Cóż, jesień ma swoje prawa…

Jechałem tak sobie, aż dopadła mnie nieprzyjemna zmiana. Spokojny wiejski krajobraz (nie sielski, bo to jednak współczesna wieś) został nagle zdominowany przez ponury komin prawie zasłaniający zachodzące słonce, a na horyzoncie zaczęły wypełzać rozmyte, acz paskudne kontury monstrualnych bloczysk. Nad przydrożnymi stawikami snuły się opary wydzielające się kominami z załadowanych byle czym pieców węglowych (jakże posępnie brzmiało wtedy lecące akurat w radio Smoke on the water).

Co za Mordor, pomyślałem.