Życie, kiepski scenarzysta

życie trzeba przedstawić w taki sposób, żeby wydawało się prawdziwe – nic nie jest prawdopodobne tylko i wyłącznie na mocy faktu, że się wydarzyło” (John Irving)

W filmach opowiada się przeróżne historie. Na pewno był niejeden film o młodym, utalentowanym kierowcy, który bez odpowiedniego wsparcia z zewnątrz (zwłaszcza wyrażonego w twardej walucie) piął się po szczebelkach kariery, dorabiając przygotowywaniem samochodów dla innych. Niekoniecznie takie filmy kończyły się akurat w taki sposób, że w końcu młody dostawał kontrakt rezerwowego kierowcy w zespole Formuły 1, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności (nie zapominając o szybkości pokazywanej w okazjonalnych treningach) zajmował w trakcie sezonu miejsce kierowcy wyścigowego i zdobywał miejsce na podium na kultowym torze.

Chyba nie było natomiast filmu o tym, jak kierowca ma podczas wyścigu potężny wypadek, na widok którego wszyscy z przerażeniem zasłaniali usta – dopóki kierowca nie wstał i nie otrzepał się jak gdyby nigdy nic, a rok później na tym samym torze był tak bardzo przejęty wspomnieniem tego wypadku, że wygrał tam swój pierwszy wyścig w serii. Sophia Floersch po swoim koszmarnie wyglądającym wypadku w Macau chętnie wystąpiłaby w tym filmie… (choć najpierw musi dojść do siebie po operacji kręgosłupa)

Pewnie nie było też filmu o kierowcy wyścigowym, który mając w kieszeni kontrakt z legendarną stajnią, jedzie dla treningu powiatowy rajd i wpada na uszkodzoną barierkę, która – szansa jeden na milion – robi mu z ręki puzzle (nie licząc innych obrażeń, stanowiących zagrożenie dla życia). Po wielu operacjach prowadzących do przywrócenia ręce jako-takiej sprawności, ostatecznie po 6,5 roku kierowca wraca do swojego starego zespołu i pokazuje na testach, że w dalszym ciągu potrafi jeździć jak przed wypadkiem (a kibice z trybun śpiewają zespołowi „Merci”). Oglądałem kiedyś film biograficzny o zespole muzycznym Jan and Dean, gdzie historia była w sumie dość podobna.. 

Być może był film o młodym kierowcy, który bez pomocy doszedł na szczyty, ale później z nich spadł – a kiedy po latach udało mu się zdobyć niezbędną pomoc finansową niezbędną do powrotu, w ostatniej chwili został przelicytowany przez kogoś z dużo grubszym portfelem. Po czym rok później nastąpiła zamiana miejsc…

Bo filmów o młodych wilczkach i starych mistrzach nie brakuje. Ostatnio chociażby Auta 3

Wszystkie te scenariusze napisał lub napisze Robert Kubica. Nie wszystkie wyglądają prawdopodobnie, a jednak się zdarzyły naprawdę, lub powinny się zdarzyć za chwilę. Tylko z tym otrzepaniem się to licentia poetica.

Jeszcze o opcjach, czyli silly season się zaraz skończy

Rozpisałem się ostatnio o tym, jakie potencjalne opcje ma na przyszły rok Robert Kubica. Przez tych kilka dni żadne nowe informacje zasadniczo się nie pojawiły, ale przy niedzieli mogę sobie pospekulować, w końcu całe lato upłynęło wszystkim na spekulacjach dotyczących obsady wszystkich chyba możliwych bolidów w stawce F1.

Na chwilę obecną wyjaśniła się jedna tylko zagadka – wiadomo, że miejsce w Red Bullu nr 2 zwolnione przez Marka Webbera zajmie ostatecznie Daniel Ricciardo, ale tam przymierzany był jedynie Kimi Raikkonnen; czy Kubica w ogóle by tam mógł trafić, to trudno zgadywać, wszystko zależałoby od tego, na ile Red Bull rzeczywiście szukał kierowcy będącego kimś więcej niż grzecznym i solidnym numerem 2, plotki o Alonso nie oznaczały nie więcej niż to, że były. Śmiało możemy natomiast wykluczyć miejsce zwolnione przez Ricciardo – Toro Rosso to zespół ćwiczebny dla młodych kierowców wspieranych przez Red Bulla, człowiek z pięcioma sezonami w F1 zupełnie do tego nie pasuje. 

Równie bezrefleksyjnie możemy też skreślić zespoły z końca stawki, kandydat do tytułu mistrza świata nie będzie się zniżał do jazdy w trzeciej lidze (zwłaszcza że może startować w elicie rajdowej), ponadto tam występują kierowcy z solidnym zapleczem finansowym. Ze względów finansowych (głównie) nie wydają się też prawdopodobne zespoły takie jak Sauber i Williams – Sauber desperacko szuka pieniędzy i zakontraktował na przyszły rok absolutnego rosyjskiego żółtodzioba, fascynującym pytaniem staje się, kto temu żółtodziobowi będzie mentorem, ale obawiam się, że jednak również ktoś będący w stanie zapewnić wsparcie w gotówce lub ‚w naturze”, aktualnie Saubera nie stać chyba nawet na wywiązanie się z kontraktu względem swojego aktualnego numeru 1. Williams z kolei żyje (choć jego wyścigowe życie jest strasznie nijakie) głównie z pieniędzy wenezuelskich, co w oczywisty sposób wymusza na nich zatrudnianie Maldonado, natomiast bez niego (i tych pieniędzy, co zdarzyć się może) priorytetem dla nich również będzie poszukiwanie kierowców zasobnych albo przejście z nijakiego życia w stan wegetacji. Sympatia (obustronna) będzie raczej niewystarczającym atutem wobec braku potencjału.

Zostało nam pięć zespołów (wszystko oczywiście, gdyby ktoś zapomniał, w kategoriach hipotetycznych spekulacji). McLaren to uznana firma, tegoroczna zadyszka nie powinna zaciemniać obrazu (przyszłoroczne zmiany w przepisach mogą wszystko wywrócić do góry nogami), teoretycznie ma obu kierowców z kontraktami wieloletnimi, ale… w F1 pojęcie „wieloletni” nieraz oznacza „z opcjami na wiele lat”, i tu mamy dobry przykład, bo mistrz świata Jenson Button na razie (ku mojemu zaskoczeniu) przyznawał się w lecie, że kontraktu na przyszłu rok wciąż nie ma, kontrakt jego meksykańskiego partnera może zależeć od kontraktów sponsorskich zawartych z jego patronem (ale wobec planów reaktywacji meksykańskiego Grand Prix jego pozycja wydaje się silna). Tym niemniej, ten kierunek nie wydaje się szczególnie obiecujący. 

Znacznie ciekawiej robi się natomiast w przypadku zespołów Ferrari i Lotus. Wtajemniczeni mówią o skomplikowanych negocjacjach toczonych wokół podpisu Raikkonnena, Ferrari daje mu pewność finansową ale mniej pewną pozycję w zespole, w Lotusie byłby nadal bezapelacyjnym liderem, ale problemem może być zapewnienie środków, może nawet nie tyle na wynagrodzenia co na prace nad samochodem (sportowo oba zespoły wydają się dawać podobne szanse, choć patrz punkt: pieniądze). Niezależnie od tego, dokąd Fin pójdzie, ważniejsze będzie, kogo zatrudni przegrany. O Ferrari mówi się, że preferuje kierowców ze sporym doświadczeniem (Felipe Massa doświadczenie ma, ale wyników coraz mniej), a z tym na rynku krucho (przyjmując że zarazem oczekiwany jest wystarczający talent), przymierzany powszechnie o Scuderii Hulkenberg zalicza raptem trzeci sezon. Po odejściu Webbera pasowaliby do opisu może jeszcze Button, który wszak raczej czeka na potwierdzenie kontraktu w aktualnym zespole ((patrz wyżej), i Rosberg (z dobrą pozycją w Mercedesie, lecz któż odmówiłby stajni z Maranello, głosi obiegowy pogląd). A Kubica podobno miał podpisany już wstępny kontrakt z Ferrari na 2012 (na oczy nie widziałem, wierzę różnym ludziom na słowo). Z drugiej zaś strony, Lotus zna jego możliwości jak mało który zespół, byłaby okazja „dokończyć pewne niezałatwione sprawy”, a i kontrakt mógłby być niższy niż Raikkonnena..

Przyznam się, że cały czas moje myśli podążają w kierunku mało oczekiwanym. Według informacji – najpierw o statusie przecieków, teraz już potwierdzonych – Kubica korzysta w tym roku z symulatora wyścigowego Mercedesa (wieści zupełnie niepotwierdzone są takie, że jest w nim piekielnie szybki, szybszy niż aktualny skład tego zespołu…). Oczywiście nie jest prawdopodobne, żeby miał wygryźć świeżo zakontraktowanego lidera, ale miejsce obok niego… Oczywiście, założenie, że kierownictwo Mercedesa uzna Rosberga za znacznie słabszego kierowcę nie jest ogromne, poza tym ze względów marketingowych niemiecki team może chcieć mieć w składzie niemieckiego kierowcę (jednego się dopiero co pozbyli), chyba żeby sam postanowił odejść (patrz wyżej). Relacje w świecie F1 są nad wyraz skomplikowane, ale nie umiem się oprzeć myśli, że współpraca z Mercedesem może stanowić atut tego zespołu w grze o fotele (choć może wszystko się oczywiście skończyć na czysto biznesowym układzie „dla mnie rehabilitacja i sprawdzenie możliwości, dla was dane najwyższej jakości”).

Zorientowani w dyscyplinie (oraz sprawnie liczący) wiedzą, że został jeszcze jeden zespół. Z pozoru nikt by na niego nie postawił, nie wygrali jeszcze wyścigu w swojej historii (raptem jedno podium), ale.. samochody mają solidne, potrafią dowieźć i na czwartym miejscu, choć bez kierowców najwyższej klasy, zajmują solidne szóste miejsce w klasyfikacji konstruktorów (nie bez szans na piąte). A na dodatek nie mają nikogo zakontraktowanego na przyszły sezon, finansowo jako tako się trzymają i – od przyszłego sezonu przechodzą na silniki Mercedesa…* Doprawdy, wolałbym widzieć Kubicę (na jeden sezon, potem pewnie przeszedłby wyżej) w Force India (w końcu po coś grywał z pokera z szefem tego zespołu…), niż nie widzieć go wcale w F1, nawet jeżeli trzeba byłoby odszczekać śmichy z Cezarego Gutowskiego (ale on takie wizje roztaczał dwa lata temu, więc się nie liczy). 

W każdym razie: będzie, co będzie. Spekulacje są ciekawsze niż dzisiejszy wyścig na Monzie, niestety.

*jak mi słusznie zwrócono uwagę – powinno być „przedłużyli kontrakt na silniki Mercedesa”…

Opcje wyścigowe, opcje rajdowe

I znów Robert Kubica podpalił nam głowy. Nie, nie łapcie się za głowy, nie przegapiliście żadnej kolejnej imprezy motoryzacyjnej, na której mógłby wypaść znakomicie lub skończyć przed czasem, sierpniowy występ w Rajdzie Niemiec do tej pory zapiera dech w piersiach (wynikiem ponad poziomy samochodu wylatującym, choć uczciwie przyznać należy, że rywale w autach o poziom lepszych solidnie pomogli, a w porównywalnym pojeździe najgroźniejszy przeciwnik przegrał o zupełnie niemetaforyczne sekundy). Tyle że po rajdzie już, w wywiadzie jakimś, rzucił podstępnie a enigmatycznie, że na przyszłe sezon ma „dobre opcje rajdowe i dobre opcje wyścigowe”. 

No i masz babo placek. „Opcje rajdowe” nie przysparzają wielkich emocji, w obecnej sytuacji mało prawdopodobne wydaje się zarówno kontynuowanie występów w rozgrywkach kontynentalnych (już w tym sezonie traktowanych „po macoszemu”, wręcz treningowo), skoro na wyciągnięcie ręki jest mistrzostwo świata w kategorii WRC-2; jedynym pytaniem może być więc, z jakim zespołem Kubica kontynuowałby walkę o najważniejsze rajdowe trofeum, czyli mistrzostwo świata WRC – w zespole fabrycznym, czy jak dotąd w zespole prywatnym, niewątpliwie wiele może zależyć od oferowanych warunków, i nie chodzi tylko o pieniądze, ale takie kwestie jak potencjał zespołu czy długość kontraktu. 

Wszyscy (zainteresowani) wiedzą wszak świetnie, że dla Kubicy priorytetem jest powrót do kokpitu bolidu F1, jak sam to ujął „ma niedokończone sprawy”. Może się to wydawać niewiarygodne, żeby facet, któremu ręki omal nie urwało, pędził 350 km/h i mierzył się w zakrętach czy dohamowaniach z przeciążeniami 4-5g. A jednak… z tych starannie nam dawkowanych informacji wynika jasno, że chodzi już tylko o pewien niewielki procent niezbędnej sprawności, nie wytrzymałościowej, a jedynie związanej z możliwością wykonania w ciasnej przestrzeni odpowiednio głębokiego ruchu ręką na kierownicy. Sam Robert przyznawał już (mniej lub bardziej oficjalnie), że na niektórych torach byłby w stanie walczyć nawet dziś (przy czym było to „dziś” sprzed kilku miesięcy, szczegółów teraz szukać nie będę), problemem były niektóre inne tory. Jak to wygląda dziś… nie wiadomo nawet, kto poza nim samym dokładnie o tym wie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby poinformowanych było znacznie więcej, niż się komukolwiek wydaje. Przy okazji pozwolę sobie na stwierdzenie, że w kompilacji doniesień popełnionej dwa lata temu, wszystkie doniesienia z czasem okazały się być w stu procentach prawdziwe, choć niekoniecznie w taki sposób, jak się to wydawało w tamtym momencie.

Wypadałoby chwilę dla porządku pomyśleć, czy opcje wyścigowe mogą oznaczać coś innego niż Formułę 1. Słychać pogłoski o kuszeniu go startami w zawodach samochodów turystycznych (WTCC), jednak skoro rok temu odrzucił ściganie się w podobnej (lub nawet lepszej) serii DTM, to niezmiernie mało prawdopodobne wydaje się, żeby miał do tego wracać (ze sportowego punktu widzenia mistrzostwa rajdowe WRC stoją znacznie wyżej niż wszelkie pomniejsze imprezy wyścigowe). Oczywiście, w dosłownym ujęciu wystarcza to do powiedzenia „mam opcje”, ale można sobie zadać pytanie, czy określiłby je mianem „dobre opcje”. Kluczowe pytanie, na jakie dziś możemy względnie spokojnie poszukiwać odpowiedzi, brzmi więc: „po co właściwie to powiedział?”

W tej grze pozorów („game of smoke and mirrors”, mawiają Anglosasi) wszystko jest bowiem możliwe, znakomitym przykładem było tegoroczne lato i tabuny plotek o możliwych ruchach transferowych na sezon 2014 (do tej pory zresztą nie ma odpowiedzi na większość pytań). Podobno decyzje co do opcji mają zapaść w ciągu miesiąca-dwóch, i prawdę mówiąc: i tak nie odgadniemy co się stanie.

A gdyby Robert Kubica nie był Polakiem

Cieszyliśmy się (piszę w imieniu zbiorowości narodowej) kiedy zostawał kierowcą F1. Byliśmy dumni, kiedy stawał na podium. Zagryzaliśmy wargi kiedy koziołkował w Kanadzie. Stawaliśmy na baczność kiedy wygrywał w tejże Kanadzie. Rośliśmy z dumy patrząc, jak ślizgał się między ścianami Monako. Płakaliśmy, kiedy trafił do szpitala. 

Od miesięcy obserwujemy (wychodzę z roli narodu), jak na różne sposoby wraca za kierownicę. Były przeróżne testy (o których mogliśmy tylko czytać), były ćwiczenia na kartach… Potem przyszło jeżdżenie rajdówką, kończące się wynikiem wszystko albo nic: albo wygraną, albo wypadnięciem (choć pewną nieuczciwością byłoby powiedzieć, że zawsze wypadał z pierwszego miejsca). Ostatnio były testy DTM, w których znów podobno był szybki (jeśli nie najszybszy), potwierdzonych danych brak. Znów pełno było komentarzy, że i na kosiarce wszystkich by przegonił (dzielny on nasz). 

Czytuję też blogi zagraniczne, akurat temat testów DTM został tam parę razy poruszony. W komentarzach (nie mam rzecz jasna pewności, że nie komentowali inni rodacy, ale co najmniej w kilku przypadkach miałem przekonanie, że to obcokrajowcy) zobaczyłem wiele wypowiedzi ludzi cieszących się z jego powrotu do zdrowia, wiele wypowiedzi ludzi przedstawiających się jako jego fani, podziwiających jego czysty talent do jazdy samochodem. Uświadomiłem sobie, że patrząc na niego jak na rodaka, traciliśmy wiele: zdolność oceny. Przez to, że jest „nasz”, nie potrafiliśmy naprawdę docenić, że trafił nam się brylant na miarę Alonso czy nawet Senny, kierowca, który byłby w stanie zostać na trwałe zapamiętany w historii sportu, a nie tylko w jego statystykach (jak choćby, ja wiem, Wenezuelczyk Maldonado). 

Zadałem sobie pytanie: jak śledzilibyśmy powrót arcybłyskotliwego Francuza, Włocha czy Brazylijczyka po równie ciężkim wypadku? Czy w ogóle zwrócilibyśmy uwagę na kolejne wygrywane rajdy czy udane testy? Czy zastanawialibyśmy się, kiedy jaki zespół będzie chciał wsadzić go do bolidu F1 (gdyby się nazywał Alonso, Massa czy Hamilton)? Doprawdy, dopóki nie odpowiemy sobie na to pytanie, to nie docenimy jego wielkości. 

 

581

Tyle właśnie dni minęło od tragicznego wypadku Roberta Kubicy na krętych drogach Ligurii, kiedy to po z pozoru niegroźnym, rutynowym wręcz podskoku, jego Skoda wbiła się w źle umocowaną barierę ochronną podczas rajdu Ronde di Andora. Dziś, po ponad 21 miesiącach wypełnionych operacjami i ciężką rehabilitacją (wciąż niezakończoną), ponownie pomknął krętymi włoskimi drogami (dla odmiany w Piemoncie) za kierownicą Subaru Impreza WRC. To, że nie dał szans innym kierowcom startującym w Ronde Gomitolo di Lana, nie ma większego znaczenia, to było trochę jakby Marcin Gortat po kontuzji przyszedł na powiatowy turniej streetballa (ciekawostka: w tłumaczeniu ten rajd to.. Rajd Włóczki); ważne, że jechał, nie oszczędzał się, poprawiał czasy. Lepszym wyznacznikiem aktualnego poziomu rehabilitacji będzie kolejny rajd, w silniejszym gronie, w jakim ma wystąpić za tydzień, ale samo to, co już osiągnął wsiadając do rajdowego samochodu, stanowi wyczyn dający przykład i motywację dla wszystkich kontuzjowanych i – co tu dużo ukrywać – niepełnosprawnych (aż chce się zapytać, na ile przypadkowa jest koincydencja tego powrotu z zakończeniem Igrzysk Paraolimpijskich), co zauważyła też ciężko doświadczona ostatnio Maja Włoszczowska. 

Nikt oczywiście – włącznie z samym Kubicą – nie wie, jak dalej będzie przebiegać jego sportowa kariera, czy i kiedy będzie możliwy powrót na tory Formuły 1 (z rozmaitych niepotwierdzonych wiadomości wnioskować można, że do tego może być jeszcze daleka droga, ze względu na znaczące różnice w prowadzeniu samochodu rajdowego, a jednomiejscowej wyścigówki), niewykluczone są dalsze zabiegi operacyjne, dziś jeździł z nieodłącznym opatrunkiem na prawym przedramieniu. Wola jest i niewątpliwie jej nie zabraknie, miejsce też się pewnie by znalazło, rozstrzygnie biologia. Czy będzie to początek przyszłego sezonu (hurraoptymizm), czy przyszłoroczne GP Włoch (tak, dziś też było, bardzo przyjemne), czy może za dwa lata, możemy tylko czekać, im spokojniej, tym lepiej.. dla nas.

A skoro już o lokalnych rajdach mowa, to właśnie się dziś dowiedziałem, że w tej materii u nas drgnęło. Odwiedziłem trasę 1. Rajdu Katowickiego, a konkretnie odcinek specjalny rozgrywany na ulicach Katowic, poszukując dokładnych informacji znalazłem cały cykl takich lokalnych rajdów w okolicy, zwykle o krótkim stażu. Na razie zgłoszeń kilkakrotnie mniej niż na Ronde Gomitolo di Lana, kibiców też póki co nieprzesadnie wielu, ale każdy odcinek specjalny jest przejeżdżany trzykrotnie, więc może na późniejsze przejazdy przyszło więcej ludzi. Może któregoś dnia i na taki mały rajdzik wpadnie całkiem duży kierowca.

Pedro żegna kuzyna

Blog Majka Winiarza jest interesujący: dla poszukiwaczy szalonej rozrywki i dla socjologów badających tworzenie się sekt. Poświęciłem mu wcześniej trochę czasu, znajomy poświęcił go nawet ciut więcej, wieść gminna niesie, że jego autor to zwykły gimnazjalista – w każdym razie nie jest to ktoś, komu warto poświęcać wiele czasu (Mikołaj Sokół nazwał go wprost mitomanem). 

Zaglądam tam okazjonalnie zobaczyć, na co stać ślepo oddanych fanów wiadomości „z prawie pierwszej ręki” (czasami aż żal mi ich żarliwości). Teorie, jakie potrafią wymyślić (i uwierzyć) przekraczają możliwości racjonalnego rozumu, i aż prowokują do zmierzenia się z nimi, jeśli nie w formie dyskusji na argumenty (co mogłoby być utrudnione, bo gospodarz zatwierdza wszystkie komentarze i nieraz zdarzyło mu się nie przepuszczać moich), to w formie prowokacji co najmniej. Pomysł, że Ferrari zatrudniło byłego już kierowcę F1 Mikę Salo tylko po to, żeby Robert Kubica mógł potajemnie prowadzić testy w bolidzie udając, że uczestniczy w nich Mika Salo.. no cóż, w języku stewardów wyścigowych nosi to nazwę „self explanatory”. 

Podjąłem beznadziejną próbę wymyślenia czegoś przynajmniej równie sensacyjnego, a zarazem mogącego pretendować do wiarygodności. Stworzyłem postać młodego chłopaka używającego imienia Pedro (tak, miałem opracowaną dlań legendę rodzinną), pół-Hiszpana, którego kuzyn pracował jako budowlaniec w Hiszpanii. Tegoż kuzyna zatrudniłem przejściowo w tworzonej właśnie w Madrycie bazie zespołu Hispania Racing Team, i cóż – zacząłem zamieszczać na blogu Winiarza informacje, że tenże kuzyn ni mniej, nie więcej, tylko widział tam w bazie Roberta Kubicę na gościnnej wizycie u Toniego Cuquerelli, któy właśnie objął tam funkcję dyrektora technicznego. Wizyta była najpierw jedna, potem po jakimś czasie druga, i trzecia..

Starałem się jak mogłem zachować wiarygodność poprzez nienachalność i pewną prostotę umysłową mojego Pedro. Z czasem niektórzy mu chyba uwierzyli. Ale cóż, ja się trochę znudziłem, a poza tym popełniłem – można powiedzieć – błąd Agathy Christie, ograniczając żywot swojego „źródła” do czasu zakończenia prac budowlanych, a baza HRT jest właściwie gotowa. Dlatego Pedro zakończył swoją karierę dostarczyciela zaskakujących wiadomości – bo w końcu nie ma szans z ludźmi dopatrujących się (w komentarzach) w czerni tła zakamuflowanych flag mających być podprogowym sygnałem terminu powrotu Kubicy na tor..

Żegnaj, kuzynie z Madrytu. Jeśli ktoś wierzy w Twoje opowieści o wizytach Kubicy w HRT, to jego problem.

Twój Pedro.

Jak wygrać wyścig Formuły 1

Wyścig Formuły 1 można wygrać na wiele sposobów:
– dzięki prowadzeniu od startu do mety, korzystając z wolnego toru i czystego powietrza przed sobą (ewentualnie oddając przejściowo prowadzenie na czas po zmianie opon, choć i to niekoniecznie),
– dzięki uważnej jeździe tuż za liderem, i ogranie go przez korzystniejsze dobranie momentu zjazdu na zmianę opon (kiedyś i na tankowanie), wykorzystując przewagę szybkości lub lepszy moment wyjazdu,
– dzięki spokojnej jeździe i odpadaniu zawodników jadących z przodu (teraz zdarza się coraz rzadziej, ale jeżeli do mety dojeżdża 3 kierowców, a 7 zostaje w sumie sklasyfikowanych, jak w Monaco 1996..),
– dzięki innemu nadzwyczajnemu zbiegowi okoliczności, takiemu jak safety car wypuszczony w momencie pozwalającym na objęcie prowadzenia i dowiezienia go do mety (jak prawie się udało Nelsinho Piquetowi na Hockenheimie w 2008 roku),
– dzięki wyprzedzeniu rywali w bezpośredniej walce na torze.

Nie wiem które zwycięstwa najlepiej smakują kierowcom, kibicom najbardziej smakują te ostatnie. Wczorajsze zwycięstwo Nico Rosberga należało bez wątpienia do pierwszej kategorii i było znacznie mniej efektowne, niż ta walka, która toczyła się za jego plecami o miejsce drugie, trzecie i dalsze – ale niezaprzeczalnie było zwycięstwem, które w statystykach będzie zawsze wyżej, niż najpiękniejsza porażka (nawet jeżeli w pamięci kibiców lepiej zapisze się ta porażka). Nie ma bowiem powodu, aby nie cenić uczciwie odniesionego sukcesu, nawet jeśli wydawałby się osiągnięty w sposób nijaki. Kiedy Robert Kubica odnosił swoje jedyne zwycięstwo, było ono kombinacją kilku wariantów – po szczęśliwym wyeliminowaniu się przez głównych rywali, wyprzedził partnera z zespołu i pędząc do przodu, uzyskał dość przewagi, żeby po zjeździe na do boksu wyjechać jeszcze przed nim; a przecież i on, i my, pękaliśmy ze szczęścia po tym zwycięstwie.

Pseudo-zdjęcie Roberta Kubicy, czyli bloger Mike i jego prawda inaczej

Jest sobie taki blog, prowadzony przez człowieka kreującego się na Wielkiego Fana Roberta Kubicy (pozostawmy na uboczu jego wiarygodność w przedstawianiu własnej osoby, wiele wątpliwości na ten temat się pojawiało, w sumie nieistotne w tej chwili). Opublikował dziś notkę zatytułowaną „Czy Robert Kubica ponownie testuje na Mugello?„, opartą w całości o fotografię otrzymaną od anonimowego Włocha, mieszkającego ponoć w sąsiedztwie toru – mającą rzekomo przedstawiać Polaka na prywatnych testach bolidu z roku 2010.

rzekomy Robert Kubica w Mugello

Lepiej zorientowani internauci bez trudu ustalili, że oczywiście jest to bolid z roku 2010, ale w ramach zupełnie innych testów – odbywanych w listopadzie 2010 roku pierwszych przejazdach na oponach Pirelli, na torze w Abu Dhabi. Udało się nawet szybko odnaleźć to samo zdjęcie:

Abu Dhabi tests 2010

I teraz co najbardziej interesujące: bloger Mike konsekwentnie odrzuca wszelkie komentarze, które wyjaśniają, co naprawdę przedstawia zdjęcie (łącznie z właściwym linkiem), a jednocześnie prosi o poważne wpisy i informacje…

Nie wiem, co stoi za zachowaniem blogera Mike: strach przed utratą reputacji, ślepa wiara granicząca z sekciarstwem, zobowiązania wobec sponsorów? W każdym razie, na podawaniu prawdziwych informacji zależy mu najmniej, przynajmniej dopóki za prawdziwe uznajemy zgodne z obiektywnym stanem rzeczy, a nie jedynie z własną wizją. 

Powrót Roberta Kubicy

Blogosfera (wróć, wszystkie rodzaje miejsc do dyskusji w Internecie) niemal gotuje się od plotek i spekulacji na temat Roberta Kubicy, jego stanu zdrowia i terminu powrotu na tory. Rozrzut opinii jest szeroki, od „wystartuje w GP Brazylii” (choć już raczej nikt w to nie wierzy, to był termin rzucony przez Daniele Morellego w czerwcu, wspominany już raczej tylko półżartem), aż po „zakończy karierę” (podobno miała tak napisać jedna z hiszpańskich gazet, która też pewnie o tym się z zaciekawieniem dowiedziała). Śledzę to wszystko dość uważnie, w snucie niektórych teorii spiskowych aktywnie nawet uczestniczę🙂 i z natłoku informacji postanowiłem to i owo posegregować.

Z konkretnych informacji, wiemy że:
1/ według Igora Rossello, lekarza, który operował Kubicę (ze szczególnym uwzględnieniem ręki), jest dobrze (informacja z końcówki października – Kubica rusza wszystkimi palcami, potrafi chwytać nimi przedmioty, a nawet podobno jeździł samochodem; jego zdaniem Kubica wie, że będzie mógł wrócić do ścigania, i usilnie nad tym pracuje (przede wszystkim nad odbudową siły),
2/ według Riccardo Ceccarellego, osobistego lekarza Kubicy, Polak miałby wsiąść do bolidu „między październikiem a styczniem” (wypowiedź z września), lecz potrzebuje kilku miesięcy na powrót do formy (wypowiedź z października),
3/ według Daniele Morellego.. nie ma obecnie nic do powiedzenia ponad to, co powiedział Rosello; obóz Kubicy stosuje bowiem embargo informacyjne, dolewając pośledniej oliwy do płonących głów fanów, a sam Morelli dwukrotnie odwołał w ostatnich tygodniach umówione wywiady z dziennikarzem Trójki,
4/ według Lotus Renault, to Kubica jest w stanie takim, w jakim jest, a oni nie mają pojęcia, jaki to stan, bo nie widzieli żadnego raportu medycznego ani Kubicy w akcji (początek listopada), czyli sami są potencjalnie ofiarą embargo.

Z plotek (czyli informacji krążących nieoficjalnie, z niezweryfikowanych oficjalnie źródeł), mam pewne zaufanie do informacji, że Kubica odbył dyskretnie testy w Niemczech na symulatorze Toyoty; nie jest tylko jasne, czy o tych testach zespół LRGP nie wiedział, czy się nie przyznaje, że jego kierowca ćwiczył na symulatorze konkurencji. I w tym punkcie dochodzimy do sedna – w świecie F1 jest jak w świecie wywiadu (lub wielkiego biznesu po prostu): żadna informacja nie musi być tym, czym się wydaje, może być blefem wymierzonym w konkurencję (niekoniecznie wiadomo w kogo) lub zawierać tyle prawdziwej informacji, ile miało się w niej zmieścić (w pozostałym zakresie nie będąc nieprawdziwą z racji nieprecyzyjności lub ucieczki od tematu).

Bawiąc się w odczytywanie z tych fusów, powiem od razu, że do większości rewelacji podchodzę ze sceptycyzmem. Nie umiem jednak oprzeć się myśli, że nie ma powodu nie wierzyć doktorowi Rossello, jako osobiście niezainteresowanemu całą tą grą, jaka odbywa się za uchylaną nam momentami zasłoną. Nie wyciągam z niej jednak żadnych wniosków idących dalej niż „jest dobrze”, ponieważ nie powiedział on w żadnym momencie, kiedy Kubica będzie w stanie wrócić na tor – a niewątpliwie konieczne będzie odbudowanie w każdym fragmencie ciała niezbędnej do wytrzymania dwóch godzin na torze końskiej siły.  

A tytuł, cóż – na pewno ściągnie czytelników:) choćby po to, żeby lektura przynajmniej na niektórych zadziałała jak jakaś aspiryna czy przynajmniej kompres.

Wypadek rajdowy

Był dla miłośników sportów samochodowych idolem w czasach, kiedy liczba samochodów na polskich drogach była co najmniej o rząd mniejsza niż dzisiaj (a rozmaitość o dwa rzędy). Praktycznie bez konkurencji w kraju, na arenę międzynarodową zaczynał dopiero wchodzić, dobijając się do tytułu wicemistrza Europy. Wszyscy się spodziewali, że w kolejnym sezonie sięgnie już nawet po mistrzostwo, oczyma wyobraźni widzieliśmy go pukającego do wrót rajdowych mistrzostw świata.

W Zimowym Rajdzie Dolnośląskim, który wygrywał przedtem siedmiokrotnie, wypadł na zakręcie, praktycznie owijając samochód wokół jedynego rosnącego w tym miejscu drzewa. Nie udało się go uratować.

Kiedy wsłuchiwaliśmy się wczoraj w wiadomości z włoskiego szpitala, jedno wiedzieliśmy na pewno: Robert Kubica miał więcej szczęścia niż Marian Bublewicz, że ten najczarniejszy scenariusz sprzed 18 lat się nie powtórzy. I to wystarczało, żeby zachować w sercu optymizm.

 

marian bublewicz na trasie