Odlot reklamowy

W debacie „czy książki czytać w wersji papierowej, czy na czytniku” zasadniczo jestem po stronie wersji papierowej (i nie jest to notka o tym dlaczego, po prostu przyjmijmy że tak jest), ale uczciwie przyznaję, że są sytuacje, w których czytnik (dowolna wersja) sprawdza się znakomicie. Przede wszystkim oczywiście w podróży, kiedy waga i objętość tomów papierowych robi swoje, a zwłaszcza w tych coraz bardziej rozpowszechnionych podróżach, kiedy te parametry nabierają szczególnego znaczenia – podróżach lotniczych (te limity wagi zmuszające do precyzyjnego nią zarządzania, to układanie rzeczy w torbach tak aby torby z jednej strony dopięły się, a z drugiej zmieściły w limitach wymiarów).

Spojrzałem tyle co w świeże maile. W jednym z nich pewne wydawnictwo motoryzacyjne nakłaniało mnie do zaprenumerowania pisma (e-pisma nawet, mówiąc ściślej), kusząc korzystną ceną, interaktywnymi bajerami i dostępem do swoich archiwów. Koronnym argumentem było „nie musisz się przejmować limitem wagi i zabrać ze sobą 90 lat naszego pisma”.

Tak, właśnie. Kto z Was wpadłby na pomysł, żeby jadąc na urlop zabrać ze sobą roczniki ulubionego tygodnika czy miesięcznika za 90 lat wstecz?

Opłacona reklama zawsze na czasie

Wchodzę sobie rano na Bloksa. Loguję się, patrzę co nowego, wzrok prześlizguje mi się obojętnie po banerze reklamowym. Obojętnie, bo zobojętniałem co do zasady na internetowe reklamy, są prawie przezroczyste (bez adblocka), ale tym razem zwraca moją uwagę. Baner proponuje mi bowiem możliwość nabycia za wyjątkowo korzystną cenę prezentów walentynkowych. Zerkam w kalendarz, Dzień Świstaka się nie dzieje, przez rok mam te prezenty trzymać?

Z Bloksa przeskakuję sobie jeszcze na chwilę na forum. Tam dla odmiany zadziwia mnie reklama „magicznych ferii w kinie”. Junior właśnie zbiera się do szkoły po feriach… no dobra, rozumiem, w pięciu województwach ferie się dopiero zaczynają, czyli tylko skrypt jest bezmyślny i nie próbuje dostosować reklamy do mojej mniemanej lokalizacji (wprawdzie próbuje mnie lokalizować w Warszawie, ale tam ferie skończyły się dwa tygodnie temu).

Ciekawe co jeszcze mi dziś nieaktualnego zareklamują.

Sześćdziesiąt cztery grosze, tylko nie płacz, proszę

Zdarzają się tu i ówdzie reklamy, w których jesteśmy kuszeni do nabycia jakiegoś dobra (towaru, usługi), który ma nas per saldo kosztować zaledwie jakąś złotówkę czy dwie. Widząc tak niską cenę, adresat reklamy ma się zachwycić na tyle, by nie myśleć o tym, czy w ujęciu np. miesięcznym oferowana cena faktycznie różni się od oferowanych przez konkurencję. 

Przypomniało mi się dziś rano o konieczności uregulowania pewnej cyklicznej należności. Najpierw sprawdziłem, że mam ją uregulowaną za ubiegły rok, dzięki czemu mogłem liczyć na pewną zniżkę. Zajrzałem na stronę z wysokością opłaty, policzyłem ile mam do zapłacenia, sprawdziłem że wciąż jestem w terminie. Wysłałem przelew. Popatrzyłem jeszcze raz na kwotę, włączyłem kalkulator.

Abonament radiowo-telewizyjny zapłacony z góry za 12 miesięcy (termin do 25 stycznia) wynosi w tym roku 232,20 zł. Daje to niespełna 20 zł miesięcznie, a jeśli podzielić przez liczbę dni w roku – zaledwie 63,62 gr na dzień. Każdy może sobie sam odpowiedzieć na pytanie na co wydaje takie pieniądze…

Zamiast się ośmieszać opowieściami o haraczu, pospieszcie się lepiej z płatnością, zostało 11 dni. I nie trzeba koniecznie iść na pocztę.

Dolary sprzedam…

Włączyłem sobie telewizor, żeby obejrzeć kwalifikacje do Grand Prix Monaco, wydawało mi się, że w takiej chwili, że reklamy już przeleciały. Istotnie, przeleciały, ale zostały jeszcze tzw. informacje o sponsorach transmisji. Wysłuchałem więc beznamiętnie frazy „transmisję sponsoruje sponsor reprezentacji Polski…”, a potem popadłem w osłupienie. 

W dawnych (aż chciałem napisać: mrocznych) czasach Polski Ludowej byli sobie tacy ludkowie, którzy wystawali w okolicach sklepów dewizowych bądź miejsc, gdzie pojawiali się posiadacze walut zagranicznych, i mamrotali „dolary kupię, dolary sprzedam..”, tacy jednoosobowi przedsiębiorcy prowadzący nad wyraz mobilne punkty kantorowe. Nazywano ich bez sympatii cinkciarzami (była w tym nuta podejrzenia o oszustwo), jest faktem, że biedy zwykle nie cierpieli. 

Sponsor reprezentacji Polski nazywa się/przedstawia się jako cinkciarz.pl. Kolejny powód, żeby się nie przejmować występami reprezentacji.

Oryginał 

Najlepsza inwestycja

Słoneczny Poniedziałek* Wielkanocny zachęcał do spacerów. Z braku lepszego chwilowo pomysłu (i nastraszeni telewizyjnymi opowieściami o możliwym pogorszeniu pogody) ruszyliśmy jeno po okolicy, która zapewnia i pola, i lasy, i pagórki, i uliczki… Spacerowaliśmy więc, ciesząc się słońcem, spoglądając na to, co w oddali zdawało się być bliższymi niż zwykle (ach, te optyczne figle niżu), luźno zastanawiając się, jakie dokładnie góry majaczą (całkiem konkretnie) na horyzoncie…

Katowice Zarzecze widok na mlecze(to akurat widok nie na góry, uprzedzając pytania)

Leniwie już wracaliśmy do domu, spoglądając to tu, to tam. Na mijanym płocie wisiały bannery słusznych rozmiarów, jeden był chyba w rodzaju „dom sprzedam”. Drugi… z pozoru był banalną reklamą, lecz nagle sprawił że sięgnąłem po aparat (no, dobrze, po telefon).

człowiek najlepsza inwestycja stroje sumo gladiatorzy zorbing

Reklama, jak reklama, nawet nie powala staranność grafika, któremu nie zrobiło różnicy, czy litery są po kolei przed skierowaniem do wydruku. Fascynuje myśl, że ktoś na założenie takiej firmy przytulił pieniądze unijne jako „inwestycję w kapitał ludzki”, i że Unia nakazuje mu się tym szczycić przez pięć lat. Gladiator, bokser, zapaśnik sumo – najlepsza inwestycja…

*PS Za pierwszym razem wpisało mi „Ponidziałek'”. Przyszło mi do głowy, że Ponidzie może bardzo przyjemnie wyglądać o tej porze, trzeba zapamiętać na przyszłość.

Szybki jak furmanka

Strasznie mnie ostatnio irytuje jedna reklama radiowa. Copywriter wymyślił sobie, że pewien model samochodu zareklamuje serią efektownych porównań typu silny jak.. etc. Zostawmy już kwestię pretensjonalności tej koncepcji, bo to reklama, a nie dzieło sztuki, ale pierwsze porównanie w tej reklamie brzmi „szybki jak.. autostrada do Łodzi”.

Jakby nie patrzeć, wylazł z copywritera stolicocentryzm. Nie wiem, czy jest warszawiakiem, słoikiem czy należy do „boat people” (czyli łodzian tłukących się codziennie do pracy w Warszawie i z powrotem), ale zupełnie nie rozumie realiów, w których żyje. Być może w Warszawie tak się mówi (łódzka autostrada, autostrada do Łodzi, nie wiem, nie znam się, nie mieszkam, nie korzystam), ale z punktu widzenia mieszkańców reszty kraju to pojęcie raczej prześmiewcze. Bo jakby nie patrzeć – z południa kraju autostrada jest w stanie wiecznego projektowania (nawet jak uwzględnić S8 jako naciąganą autostradę, to nadal nie jest ona przecież gotowa), z północy kraju – dokładnie to samo, w końcu przejazd przez Łódź dla każdego jadącego na linii północ-południe jest największą traumą. Ci jadący z zachodu niby mają lepiej, ale czy ktoś podróżujący od Poznania ma w ogóle Łódź „w rozumie”?

Reklamowanego auta w ogóle nie rozważałem kupować (to chyba dostawczak), więc mi to kompletnie obojętne, potencjalni nabywcy… jeżeli usłyszą tę reklamę, to chyba też się raczej zaśmieją, niż zachwycą. Oczywiście jest możliwość, że targetem reklamy mieli być wyłącznie odbiorcy okołowarszawscy, ale… jakoś w to nie wierzę.

Jak u Turka

Bycie pasażerem w samochodzie ma tę dobrą stronę, że pozwala na swobodne przyglądanie się światu poza asfaltem, i można wtedy zobaczyć wiele ładnych, miłych i ciekawych rzeczy. Na przykład można zobaczyć tablicę reklamową z napisem:

KEBAB
Serwis kół
Myjnia 

Podobnie jak w tym przypadku, chyba bałbym się pojechać coś zjeść w tym… zakładzie.

Spozycjonowani.pl: wypad, spaduwa, won

Proszę o wybaczenie, że po przerwie w tak brutalny sposób powracam do blogowania, ale cóż poradzić, człowiek chce radosny powrócić do rzeczywistości, a tu na blogu (na tym drugim, sportowym), wita go taki oto komentarz:

Dla naszego klienta chcielibyśmy umieścić na Waszym blogu artykuł lub artykuł sponsorowany. Nie możemy znaleźć danych kontaktowych do autora bloga stąd kontaktujemy się poprzez wpis w tym miejscu. Prosimy o kontakt mailowy w pierwszym możliwym terminie: info@spozycjonowani.pl.

No i teraz tak: oczywiście mógłbym się poczuć dowartościowany, jako Prawdziwy Blogerę, ale że jak wiadomo predyspozycji w tym kierunku nie posiadam, to odczułem głęboki dysonans (tak delikatnie mówiąc). Bo co innego dobrowolnie zamieścić reklamę (albo zostać zmuszonym do akceptowania reklamy, na szczęście chwilowo nie ma miejsca), a co innego tolerować na swoim własnym podwórku coś udającego mój tekst własny ku chwale jakiegoś badziewiaka, nawet jeśli miałoby to (ewentualnie) oznaczać podbicie mojego bloga w jakimś rankingu (to akurat moja dywagacja, może to nie mnie mieli pozycjonować tylko badziewiaka, tym gorzej dla nich). 

Tak więc proszę zapamiętać na przyszłość i tego rodzaju ofert mi nie składać. Sposób skierowania oferty nie miał znaczenia, jakby ofermy domyśliły się jaki jest mój e-mail i przysłały ofertę mailem, to też doczekałyby się zacytowania maila w notce, jak to już drzewiej bywało. Na pewno nie mogą natomiast liczyć na spełnienie prośby:

Po kontakcie z nami, będziemy wdzięczni za usuniecie tego wpisu z Waszego bloga.

Hehehehe.

A notki o przyjemniejszych tematach zapewne wkrótce nastąpią, jak się poukładają w głowie i tak dalej.

Bo nie!

Jadę sobie drogą mocno zakręcającą między domami. Za którymś z 90-stopniowych zakrętów wyskakuje na mnie tablica reklamowa (?):

GZYMSY BONIE KOLUMNY

Zafrapowało mnie: czy to taki nowy trend jest na rynku, że teraz się zdobne gzymsy oferuje, a kolumny są passe (nie mam ani jednych, ani drugich, na zewnątrz ni wewnątrz), czy też tylko ten konkretny wykonawca (sprzedawca?) ma taką awersję do elementów pionowych i umiłowanie dla poziomych?

No jak bonie dydy, nie wiedziałem dotąd, że istnieje też taki element architektoniczno-budowlany jak bonie

Świat się kończy

Airborell wyrzekał ostatnio na Fejsie, że ktoś młodszy od niego narzekał „na tę dzisiejszą młodzież”. 

Pojechałem na szkolenie. Po pierwszym dniu doszedłem do wniosku, że jestem zadowolony, że nie jestem najmłodszy. Młodzież się panoszy, czy ja się starzeję?

Zobaczyłem w telewizji reklamę: Boguś Linda reklamuje preparat dla seniorów. Co on k..a wie o starości… no więcej niż ja. 

Idę się upić.