Peszteńska wiosna

Tak się złożyło, że żaden większy wyjazd majówkowy mi w tym roku nie w głowie. Nie narzekam, wiosnę mamy taką, że lato mogłoby się w niejednym roku schować, na ulicach ludzie i samochody na letniaka (kabriolet z otwartym dachem dziś widziałem), ogródek zerka z sugestią zaangażowania się, ale myśli wokół wyjazdów się plączą, jak się widzi czym się chwalą znajomi. To nie będę gorszy, pochwalę się zeszłym rokiem.

Budapeszt termy Szechenyi

Budapeszt most łańcuchowy

Budapeszt Szechenyi ter

Budapeszt Szabadsag ter

Wybrałem co bardziej wiosenne zdjęcia. Ostatnie dla kasztanów, ale bawi mnie, że w obrębie jednego placu jest pomnik Armii Czerwonej i pomnik Reagana (można go dojrzeć pod drzewami).

Miłego majówkowania tej wiosny.

Ciepło

W sobotę żona ubrała się ciepło i poszła do ogródka wysprzątać rabatki. Teraz krokusy z daleka widać.

Później w sobotę ubrałem się też dość ciepło i poszedłem do ogródka grabić suche pozostałości po jesieni i zimie. W słońcu całkiem się solidnie spociłem, obrobiłem tak z połowę, bo w tej drugiej jeszcze ostatki śniegu z marcowego opadu leżały, zrzucone przy odgarnianiu. 

Dziś rano tego śniegu ostatnie drobiny rano się trzymały. Na średnicówce termometry pokazywały temperaturę nawierzchni ponad 20C, temperatura powierzchni też miała być dwucyfrowa, po wyjściu z samochodu nawet nie ubrałem czapki, choć wrażliwym na przechłodzenie zatok i podobnych (kiedy wracałem do auta po kilku godzinach, już taki optymistyczny nie byłem).

Wiosna ani chybi za pasem, jakiś bociek już pono na Podlasie przyleciał, u nas jeszcze cisza.

Chwila zmiłowania

Korzystając z przerwy pomiędzy wczorajszymi opadami a zapowiadaną na popołudnie burzą z gradem, wyszedłem sobie do ogródka poczynić porządki. W ciągu tygodnia poważnie mi się bowiem na trawniku zażółciło, a że – jak już pisałem – mlecze wolę, by kwitły poza moim ogródkiem (może być tak jak tu na przykład), to sytuacja całkiem poważnie wymagała pewnego nakładu pracy.

Schylony nad ziemią, z nożem (do smarowania, ułamanym) w ręku usuwałem jednego mlecza za drugim, głównie kwitnące, choć jak się nawinął pokaźny nierozkwitły, to jeńców nie brałem (i tak za parę dni będzie gotów do kwitnienia, więc po cóż czekać…). Po oczyszczeniu kolejnego fragmentu rozejrzałem się, zoczyłem żółtą plamę na środku rabatki, podszedłem. Zatrzymałem się.

Przez jakąś minutę przyglądałem się, jak na mleczowym kwiatku uwijała się pszczoła. Zadumałem się nad problemem, na ile te usunięte przeze mnie mlecze zmarnowały się z punktu widzenia pszczół (nie słyszałem do tej pory o miodzie mniszkowym). Odleciała. Sięgnąłem po nóż.

Kwiatów póki co nie brakuje, także mleczy.

Precz ze sprężystością

W tym roku strasznie próbują oszukiwać. Podróbki rozwinęli na tyle, że wielu ludziom wydają się naturalne, ceny też mocno podróbkowate, ale kiedy przychodzi do prawdziwego testu – bez pudła rozpoznaje się podróbkę; aż dziw bierze, że tylu ludzi te podróbki bierze za dobrą monetę, może to z tęsknoty i niedoczekania.

Ale przyszedł na czas na oryginały. Już pierwsza próba pokazuje (gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości), gdzie miejsce podróbek. Żadnego efektu gumowej sprężystości („cycki u nich gumiaste jak graca: jak nacisną, to wklęśnie, potem wraca”), który takim dysonansem chrzęści w zębach. Droższe, ale sezon dopiero się nieśmiało rozpoczyna.

Prawdziwe rodzime truskawki, jakiś tydzień później niż w zeszłym roku. Pyszności. Szampan i bita śmietana mogą poczekać.

Czerwono mi

Nie hiszpańskie, nie kreolskie, ale nasze, nasze polskie..

Tak, to dziś jest Ten Dzień: po miesiącach zimy i przednówka, po raz pierwszy w handlu za rozsądną cenę kupiłem hienę pojawiły się trrrrrruskawki. Nie jakieś importowane z Hiszpanii czy innej Wenezueli, podmalowane farbką przez Milo Minderbindera, ale polskie, z naszej ziemi, z naszego pyłu, z naszym zapachem (ewentualnie podmalowane swojską farbką przez swojskiego Zenka). Posiadające smak truskawki, a nie wyrobu dekoracyjnego truskawkopodobnego. 

Proszę wybaczyć, że się oddalę, sprawa nie cierpiąca zwłoki (rodzina już się zasadza).

(997)

Bez

Ta piosenka napada mnie zwykle raz do roku na chwilę. Powstała w czasach, kiedy Anita Lipnicka jako nastolatka jeszcze kręciła (zawodowo) z Robertem Jansonem w pozycji supergwiazdy i generowała adekwatne do tej sytuacji piosenki. Płyta Elf nigdy mi szczególnie nie podchodziła, choć oczywiście były na niej miłe akcenty i ten między innymi jakoś zapadł w pamięć. Właśnie akcent, bo nie cała piosenka:

wieczorem dasz mi garść dusznego bzu

Nieważne, co kto kogo i jak w piosence. Co roku przychodzi czas rozkwitania bzu właśnie. Czy wsadzony do wazonu, czy jeszcze na drzewie, przytłacza swoim ciężkim zapachem. Bez którego nie ma wiosny. 

Posłuchajcie, a ja idę ogołocić parę krzaków w różnych kolorach (dzięki czemu nie usłyszę całości). 

PS Może są inne piosenki na temat bzu, ale mi się nie kojarzą.

(993)

Wiosna wśród pancernych

Dziś piękny, słoneczny dzień, z letnimi nieomal temperaturami. Wypuściliśmy żółwia, bo aż szkoda, żeby z takiego słońca nie skorzystała. Ona też tak uważała, bo jak tylko otwarliśmy drzwi do ogródka, to mimo że właśnie wygrzewała się sennie pod lampą, to natychmiast zaczęła się tłuc, że ma swoje potrzeby. Wypuszczona zrobiła sobie wycieczkę w 80 minut dookoła ogródka, po której poświęciła się wygrzewaniu się na progu. A potem postanowiła wejść do domu tylko po to, żeby pracowicie wyszukać plamę słońca wpadającą przez otwarte drzwi i spędzić w niej kolejne pół godziny. 

Wiosna, panie sierżancie! Kantyna zaordynowała frappe.

I znowu jest Ten Dzień

W zeszłym roku Ten Dzień przypadał 5 kwietnia. Dziś, kiedy wstałem i wyjrzałem raniutko przez okno, aż się zachwyciłem, jak było ślicznie: słoneczko oświetlało, niebo błękitniało, śnieg nie kolił w oczy swą brudną starością, aż się chciało pomyśleć – wiosna.

A potem w ciągu dni wysiadłem z samochodu i aż mi się chciało przy nim stać w oczekiwaniu na parkingowego, tak słoneczko przyjaźnie dogrzewało. A w pewnej chwili nawet mi się wydawało, że widzę kogoś w krótkim rękawie, też mu się widać wiosennie zrobiło. 

Do kwietnia daleko, bocianów nie podejrzewam nawet zobaczyć, ale też takiego dnia jak dzisiaj nie było od kilku lat:-)

Bociany w śniegu

Junior siedząc Ojcu na kolanach ogląda w telewizorze, jak narciarze na zawodach mierzą się z rosyjską zimą. Płaskie, podbieg, zjazd, płaskie, podbieg.. Aż na kolejnym zjeździe nagle mówi:
– Bociany…

Ojciec jako żywo ptaków nie widział, więc metodą dedukcji i pytań doszedł do wniosku, że Juniorowi narciarz w pozycji do zjazdu przypomina bociana. (Po czym westchnął w duchu: „bociany, wracajcie, wiosnę nam przynieście!”)