Życie, kiepski scenarzysta

życie trzeba przedstawić w taki sposób, żeby wydawało się prawdziwe – nic nie jest prawdopodobne tylko i wyłącznie na mocy faktu, że się wydarzyło” (John Irving)

W filmach opowiada się przeróżne historie. Na pewno był niejeden film o młodym, utalentowanym kierowcy, który bez odpowiedniego wsparcia z zewnątrz (zwłaszcza wyrażonego w twardej walucie) piął się po szczebelkach kariery, dorabiając przygotowywaniem samochodów dla innych. Niekoniecznie takie filmy kończyły się akurat w taki sposób, że w końcu młody dostawał kontrakt rezerwowego kierowcy w zespole Formuły 1, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności (nie zapominając o szybkości pokazywanej w okazjonalnych treningach) zajmował w trakcie sezonu miejsce kierowcy wyścigowego i zdobywał miejsce na podium na kultowym torze.

Chyba nie było natomiast filmu o tym, jak kierowca ma podczas wyścigu potężny wypadek, na widok którego wszyscy z przerażeniem zasłaniali usta – dopóki kierowca nie wstał i nie otrzepał się jak gdyby nigdy nic, a rok później na tym samym torze był tak bardzo przejęty wspomnieniem tego wypadku, że wygrał tam swój pierwszy wyścig w serii. Sophia Floersch po swoim koszmarnie wyglądającym wypadku w Macau chętnie wystąpiłaby w tym filmie… (choć najpierw musi dojść do siebie po operacji kręgosłupa)

Pewnie nie było też filmu o kierowcy wyścigowym, który mając w kieszeni kontrakt z legendarną stajnią, jedzie dla treningu powiatowy rajd i wpada na uszkodzoną barierkę, która – szansa jeden na milion – robi mu z ręki puzzle (nie licząc innych obrażeń, stanowiących zagrożenie dla życia). Po wielu operacjach prowadzących do przywrócenia ręce jako-takiej sprawności, ostatecznie po 6,5 roku kierowca wraca do swojego starego zespołu i pokazuje na testach, że w dalszym ciągu potrafi jeździć jak przed wypadkiem (a kibice z trybun śpiewają zespołowi „Merci”). Oglądałem kiedyś film biograficzny o zespole muzycznym Jan and Dean, gdzie historia była w sumie dość podobna.. 

Być może był film o młodym kierowcy, który bez pomocy doszedł na szczyty, ale później z nich spadł – a kiedy po latach udało mu się zdobyć niezbędną pomoc finansową niezbędną do powrotu, w ostatniej chwili został przelicytowany przez kogoś z dużo grubszym portfelem. Po czym rok później nastąpiła zamiana miejsc…

Bo filmów o młodych wilczkach i starych mistrzach nie brakuje. Ostatnio chociażby Auta 3

Wszystkie te scenariusze napisał lub napisze Robert Kubica. Nie wszystkie wyglądają prawdopodobnie, a jednak się zdarzyły naprawdę, lub powinny się zdarzyć za chwilę. Tylko z tym otrzepaniem się to licentia poetica.

Serią w mężczyzn

W Formule 1 startowało w tym roku 20 kierowców, w tym 20 mężczyzn, w tym 1 niebiały (rasy czarnej).
W Formule 2 (serii bezpośrednio niższej) startowało w tym roku 24 kierowców, w tym 24 mężczyzn, w tym 5, powiedzmy, azjatyckiego pochodzenia (od Izraela po Japonię).
W serii GP3 (seria o jeszcze jeden szczebel niższa) startowało w tym roku 26 kierowców, w tym 25 mężczyzn, nie wydaje się, aby ktokolwiek był z odmiany niebiałej.
W najważniejszej, europejskiej serii wyścigów kategorii F3 (ma zostać połączona z GP3 od przyszłego sezonu) startowało w tym roku 28 kierowców, w tym 27 mężczyzn, w tym 5-6 azjatyckiego pochodzenia.
W amerykańskiej serii IndyCar startowało w tym roku 42 kierowców (przynajmniej w kwalifikacjach do jednego wyścigu), w tym 40 mężczyzn, w tym 1 Azjata.
Może gdzieś kogoś przegapiłem, bo nie przeglądałem masowo zdjęć.

Ogłoszono w tym tygodniu, że będzie specjalna seria wyścigowa dla kobiet (samochodami kategorii F3), mająca na celu łatwiejsze wyłowienie tych utalentowanych (bez gwarancji że znajdą później miejsce w wyższych seriach). Pod tekstami o tej serii znajdujemy liczne płacze białych heteroseksualnych mężczyzn, że są dyskryminowani kosztem kobiet (na potrzeby tej notki nie szukałem nieheteroseksualnych kierowców). Prawdopodobnie ci sami (a na pewno tacy sami) płaczą że we współczesnych Gwiezdnych Wojnach jest idiotyczna polityka promowania kobiet i mniejszości.

Wyjątkowo słabi są ci biali heteroseksualni mężczyźni.

PS Do wielu z tych kierowców wymienionych na wstępie zasadniczo lepiej pasowałoby określenie „chłopcy” niż „mężczyźni”

Przemówienie Sebastiana Vettela przed GP Włoch

Wszyscy w Maranello zaprzeczą, że te słowa padły. Zwłaszcza po tym, co się stało później.

„Drogi Maurizio! Przyjacielu Kimi! Kochana Scuderio!

Stoimy u progu wielkiego święta: czerwone samochody Ferrari, duma całej Italii, ruszą pierwsze do wyścigu na naszym ukochanym włoskim torze, i – da Bóg – dojadą do mety na tych pozycjach, radując serca wszystkich tłumnie zgromadzonych tifosi. Jeśli tak się stanie, nie będzie miało znaczenia w jakiej kolejności dojechały.

Nasz główny rywal jest tuż za plecami. Jeżeli go tam utrzymamy, odrobimy część strat. Jeśli dojedziemy w takiej kolejności jak w kwalifikacjach, odrobimy tych strat trochę mniej niż byśmy mogli. Przypomnę, że gdybyśmy we wszystkich pozostałych ośmiu wyścigach dojechali w takiej właśnie kolejności – czyli Kimi pierwszy, ja drugi, a Lewis trzeci – to na koniec sezonu ja będę mieć siedem punktów przewagi nad Hamiltonem, a Kimi będzie za nim o pięć punktów.

Apeluję w tym momencie – nie chcąc psuć atmosfery święta, ale i starając się dać naszym fanom święto jeszcze większe – żebyśmy zaczęli patrzeć na nasze wyścigi w szerszej perspektywie, widząc nasz główny cel. Pięknie byłoby, gdyby Kimi wygrał swój pierwszy wyścig od 5,5 roku, ale to ja wygrałem dwa z czterech ostatnich Grand Prix; wiem, wiem, dwa z tych czterech prawie sam przegrałem, ważne żebym wygrał jak najwięcej z tych ośmiu, co przed nami, żeby temu podporządkować nasze wszystkie wysiłki.

Oczywiście: nie musimy. Mogę sam powalczyć, na ile mi ręce i nogi pozwolą, może dam radę, może nie. W sumie… ja na kolejny tytuł czekam od 2013 roku, Wy – Ferrari i Kimi zresztą też – od 2007. Zróbmy to razem, nie osobno.

Grazie, ragazzi.”

Spisane z pamięci kogoś, kto pragnie pozostać anonimowy.

Porucznik Gruber rozpacza

Są takie dni kiedy się dzieje. Bernie Ecclestone po 40 latach przestał kierować Formułą 1 (został oficjalnie mianowany prezesem emeritusem), ogłoszono tytuł Epizodu VIII Gwiezdnych Wojen („The Last Jedi„), który wejdzie do kin w grudniu, Macierewicz coś palnął o Piłsudskim w Powstaniu Warszawskim, a ratownicy w Abruzzach wykopali spod zasypanego przez lawinę hotelu trzy żywe szczeniaki. W takim natłoku informacja o czyjejś śmierci łatwo może zginąć…

Ale nie ta. W wieku 75 lat odszedł Gorden Kaye. Nie wiecie kto to? Najwyraźniej nie żyliście w latach 90-tych. Rene Artois i jego brat bliźniak, mąż You Stupid Woman, posiadacz kiełbasy z Madonną z Wielkim Cycem Van Klompa (czasem bez Cyca)… Dał nam tyle radości w serialu Allo, allo!, że został postacią nieśmiertelną, całe moje pokolenie dziś płacze i wznosi kielich wina za jego pamięć.

Tytuł pożyczyłem z komentarza pod jakimś wspominkowym wpisem. Porucznik Gruber, posiadacz małego czołgu, przez cały właściwie serial się do Rene zalecał (bez wzajemności, Rene wolał Yvette i inne dziewczyny). Zabawne, bo Kaye był gejem – ale ileż serial by stracił, gdyby tak było w scenariuszu…

Merci, Rene.

Gorden Kaye RIP Allo allo Rene Artois

Troll story, czyli jak biedny fracky zaorał się kompletnie

Trolle to niesympatyczne zjawisko (te internetowe, z prawdziwymi nie miałem doświadczeń). Łażą i powtarzają swoje bzdury, czasem w sposób na tyle ordynarny i kłamliwy, że trudno na nie zastosować najprostszą metodę na trolla – czyli ignorowanie.

Jest sobie taki internauta, najczęściej używa zwiska fracky. Jest znany na większości serwisów poświęconych F1, na większości jest znany ze złej strony – jeżeli nie jest zabanowany to jest ignorowany (czasem desperacko szukając dla siebie możliwości wzięcia udziału w dyskusji udaje kogoś innego, ale zwykle jest szybko rozpoznawany). Są jednak w dalszym ciągu serwisy, których właściciele starają się mieć dużo wyrozumiałości. Tam fracky pleni się w sposób często nieprzyjemny dla otoczenia, gdyż nudzi straszliwie, starając się za wszelką cenę udowodnić że „ma rację” (a że jej zwykle nie ma – używa tupania i udawania że to jego ręka), oraz nieustannie deklarując swoją rzekomą wyższość nad innymi dyskutantami i powołując się na swoje urojone „sukcesy” w dyskusji (czyli własne przekonanie, że powiedział coś mądrego i prawdziwego, zwykle wbrew faktom).

Jednym z takich wyrozumiałych gospodarzy jest Karol296, prowadzący zacny serwis Cyrk F1 (nie pamiętam teraz czy go polecałem przy okazji któregoś Blog Day? jak nie to może w przyszłym roku). Mniej więcej miesiąc temu Karol opublikował wpis poświęcony wykorzystywaniu komputerów do symulacji aerodynamicznych, czyli tzw. CFD (to nie jest zasadniczo wpis poświęcony kwestiom technicznym, więc staram się pisać jak dla laika). Pod tym wpisem zmaterializował się fracky, niby starając się coś powiedzieć na temat, ale głównie żeby pochwalić się ilu to Bohunów nie usiekł. Zaczęła się wymiana zdań, w której fracky zakwestionował znaczenie rozwoju komputerów- w tym ich mocy obliczeniowej – dla CFD, żeby wreszcie wyrazić znamienny pogląd:
W regulaminie zawarty jest zapis o maksymalnej mocy obliczeniowej komputera, z jakiej można skorzystać” (23.08.2016, 06.15 – uwaga: linki z godziną prowadzą do komentarzy Disqus, które z powodu obszerności dyskusji mogą się dłuugo ładować)

Zareagowałem instynktownym sprostowaniem – gdyż ze względów zawodowo-hobbystycznych akurat trochę regulaminy F1 czytam – że akurat regulamin takich ograniczeń mocy nie zawiera (23.08.2016, 14.13). Cóż, było to wywołanie trolla z lasu (z jaskini? za słabo znam się na biotopach trolli). Od tamtej pory fracky (który na dodatek ma do mnie głęboką zadawnioną urazę za wielokrotne lanie, jakie mu sprawiłem w dyskusjach) agresywnie próbuje na mnie skakać niczym jamnik z potrzebą kopulowania, ale – o dziwo! – nie potrafi podać ile wynosi ten rzekomo widniejący w regulaminie limit „maksymalnej mocy obliczeniowej”.  Próbował już metody, że „jego twierdzenie samo w sobie jest dowodem” (25.08.2016, 23.11), próbował konceptu „najpierw oskarżyciel wykłada swoje argumenty”(26.08.2016, 12.09) – nie rozumiejąc (udając że nie rozumie) że nie jest w procesie karnym, tylko w dyskusji, gdzie skoro postawił tezę to powinien ją udowodnić). Dzięki cierpliwym podpowiedziom (nie wprost, przyznaję) udało mu się przynajmniej dotrzeć do właściwego regulaminu określającego warunki korzystania z CFD, ale w dalszym ciągu nie rozumie tego co w nim jest napisane (może dlatego że po angielsku, to istotna bariera). Skupił się na figurującym w regulaminie wzorze określającym parametr zatytułowany TotFLOPS mylnie wyobrażając sobie, że jest on zarazem limitem mocy obliczeniowej (nie będąc oczywiście w stanie podać wartości tego limitu)...  

Zabawa (przyznaję ze smutkiem, że czasem odwołuję się do niskich instynktów i czerpię przyjemność z igrania ze słabeuszem) z frackym trwała długo, nie będę jej w całości przytaczał, okresowo zanikała – ale naiwniak wracał (tak, tu też zaglądał). W końcu jednak przeszedł samego siebie i radośnie zaprzeczył samemu sobie, twierdząc że przewidziany w regulaminie limit mocy obliczeniowej komputera… „zależy od specyfikacji sprzętowej superkomputera” (21.09.2016, 14.07, wcześniej w innym miejscu wyraził to jako „Dla każdego komputera ten limit jest i zależy od jego parametrów”). Tak, rozumiem że przecieracie oczy: najpierw twierdził, że nie ma sensu zwiększać mocy obliczeniowej komputera, bo regulamin przewiduje limit dostępnej mocy obliczeniowej, a teraz twierdzi, że ten limit zależy od parametrów komputera (czyli jak ktoś rozbuduje komputer i zwiększy jego moc, to będzie miał wyższy limit)…

Po co ta notka, zapytacie? Bo – mówiąc szczerze – uznałem że przyda mi się resume, które będę mógł jednorazowo wkleić, kiedy fracky znowu odczuje potrzebę wywnętrzania się… A poza tym czyż można zrobić trollowi większą przyjemność, niż poświęcić mu tyle czasu i miejsca? 😉

PS dla frackiego – to jest notka, pod którą możesz się zrehabilitować i spełnić określone dwa tygodnie temu warunki dalszego komentowania tutaj, a to:
1/ podać ile wynosi przewidziana regulaminem maksymalna moc obliczeniowa z jakiej można skorzystać,
2/ wskazać na właściwe punkty regulaminu, które to określają,
3/ jeżeli trzeba to policzyć przy użyciu wzoru:
a/ podać wzór,
b/ wyjaśnić jakie wartości i dlaczego należy do niego podstawić (z powołaniem regulaminu – pkt 2 powyżej)
c/ przeprowadzić i podać obliczenia.

PS 2 Po pięciu tygodniach wstydzenia się fracky w końcu potwierdził, że w regulaminie nie ma limitu mocy obliczeniowej.  Co za zaskoczenie! 🙂

PS 3 Po dwóch miesiącach fracky postanowił się wreszcie przyznać, że nie zna regulaminu. Co oczywiście było jasne od samego początku…

PS 4 Ponieważ fracky bojaźliwie snuje się za mną po internecie jak smród po gaciach, marudząc o rzeczach, których nie zrozumiał – dla zachęty informuję, że pytania o niezrozumiane przez niego ograniczenia ilości operacji może zadawać tutaj (do niewiedzy w kwestii limitu mocy się wszak już przyznał). Ponieważ jednak do rozmowy musi mieć pewne podstawy, warunkiem zadania pytania jest udzielenie przez niego poprawnych odpowiedzi na pytania:
– czy ilość prac nad CFD jest regulaminowo ograniczona,
– jak mierzy się ilość prac nad CFD.
Chamstwo, oczywiście, nie będzie tolerowane 🙂
Aha, dla jasności – to jest jedyne miejsce, w którym może się spodziewać odpowiedzi 🙂 

PS 5 Wygląda na to, że fracky stchórzy i nie podejmie się dyskusji o znalezionej w regulaminie liczbie, której nie rozumie (bo nie przeczytał opisów do wzoru). Zamiast tego opowiada, jak to smoka ubił 🙂 Aha, wycofał się chyba z opowieści o tym że limit mocy zależy od specyfikacji, co za zaskoczenie!

PS 6 Z okazji Święta Narodowego będzie podpowiedź dla frackiego, bo biedak sobie wyraźnie nie radzi (i nie chodzi tylko o to, że tchórzy, ale łazi i błaga o podpowiedź). Przyjmijmy, że w regulaminie istnieje maksymalna moc obliczeniowa, z jakiej w danej chwili może korzystać komputer używany do CFD (nie istnieje, ale zróbmy na moment frackiemu tę przyjemność), nazwijmy ją P(max). Fracky przyznał już istnienie okresów rozliczeniowych o długości określonej w regulaminie, nazwijmy ją t. Czy ilość operacji, jaką można wykonać w okresie t na komputerze pracującym z mocą nie większą niż P(max) – nazwijmy ją n(max), będzie jakoś ograniczona?
Ciekawe, czy fracky potrafi rozwiązać tak trudne zadanie z fizyki… 

PS 7 – aktualizacja z 19.11.2016 dla tych, którzy nie chcą czytać komentarzy: fracky zawiesił się po przytoczeniu z regulaminu jednej liczby (ze źle zacytowaną jednostką) oraz dwóch pojęć, z których jedno ma w nazwie słowo „limit”, a drugie ma w definicji słowa „moc obliczeniowa”; jak coś z tego ma wynikać, to fracky na razie nie rozumie albo boi się podać 🙂

PS 8 Ponieważ fracky chyba cierpi na jakieś przejściowe zaburzenia wzroku, wklejam fragment strony regulaminu, wokół której chwilowo toczy się dyskusja:
CFD limit f1 sporting regulations 
Oceńcie sami: czy w pierwszej linii jest słowo Teraflops, czy TFLOPS? Czy w linii zaczynającej się od 3.7 widzicie coś o „computing power”? 

PS 9 Wygląda na to, że fracky ostatecznie zrozumiał swój błąd (po tym jak podpowiedziałem mu jaka wartość jest w przepisie, na który się próbował triumfalnie powołać) i uciekł gdzie pieprz rośnie. Ale jedna rzecz jest w tym wszystkim dobra – specjalnie założył własnego bloga (!), na którym będzie szerzył swoją wyższość nad całym światem, logiką i fizyką* 🙂
*and many, many more 

24h F1

Tematem ostatnich dni w F1 jest niewątpliwie… wyścig samochodowy 24 godziny Le Mans, zaliczany oczywiście do zupełnie innego cyklu wyścigowego World Endurance Championship (wyścigi w tej serii trwają co najmniej po 6 godzin). Wyścig ten zawsze miał wiele punktów stycznych z F1, na liście startowej zawsze można znaleźć wiele nazwisk z lepszą lub gorszą przeszłością w F1, w tym roku jednak po raz pierwszy od dawna wystartował czynny kierowca F1 – Nico Hulkenberg (przepraszam za brak umlautów nad u). Był to jego debiut w tej imprezie, podobnie jak jego partnera Earla Bambera – i był to debiut nad debiuty, bo wspólnie z debiutującym w klasie LMP1 Nickiem Tandy (dwa razy startował bez sukcesów w znacznie słabszej kategorii) pobili wszystkich, kolegów z drugiej załogi Porsche wyprzedzając o okrążenie. W ogóle można rzec, że do sukcesu w tym roku potrzebny był kierowca F1 – drugie miejsce zajął świetnie znany kibicom F1 Mark Webber, w załodze z trzeciego miejsca jechał Andre Lotterer, który w zeszłym roku startował na Spa z Caterhamem (aczkolwiek to raczej incydent w jego karierze wyścigowej). 

W toku relacji (śledziłem przez czas jakiś, sporo koszul przy tym wyprasowałem) kilkakrotnie przewijały się porównania wyścigów WEC do wyścigów F1, różni komentatorzy zdradzali się z zauroczeniem dla szybkości samochodów i ilości walki na torze. Co do szybkości.. trochę trudno porównywać, bo samochody WEC i bolidy F1 nie stają zwykle razem na torze, z lubością powtarzano (jako dowód wyższości) uwagę Lotterera ze Spa, że samochody WEC w zakrętach mogą bardziej cisnąć z uwagi na lepsze opony – aczkolwiek z drugiej strony w tym roku prędkość maksymalna oscylowała koło 340 km na dwukilometrowych odcinkach prostej Mulsanne, podczas gdy bolidy F1 już w zeszłym roku wyciskały tyle na jednym kilometrze w Kanadzie, nie mówiąc o Monzy (osobną kwestią byłyby ustawienia). Co zaś się tyczy walki – kiedy przenicować wyścig Le Mans, to okazuje się on nieustającym lawirowaniem szybszych wokół wolniejszych, przy różnicach dalece wyższych niż w wyścigu F1; dość powiedzieć, że gdyby w kwalifikacjach LeMans zastosować znaną z F1 regułę wymagającą uzyskania najwyżej 107% czasu lidera, to z 55 samochodów, które zameldowały się na starcie, do wyścigu ruszyłoby… dziesięć (sklasyfikowana w wyścigu na przedostatnim miejscu załoga z Kubą Giermaziakiem miała do zwycięzców 75 okrążeń straty). Żeby sobie uzmysłowić, jak wygląda jazda w LeMans, należałoby wypuścić na tor 10 samochodów F1 (powiedzmy Mercedesy, Williamsy, Lotusy, Force India i Saubery), w towarzystwie 10 samochodów GP2 i 8 porsche z zawodów Super Cup; akcji byłoby co niemiara, ale czy to na pewno będzie ściganie na najwyższym poziomie…

Statystycy szybko wygrzebali, że ostatni raz czynni kierowcy F1 triumfowali w Le Mans w roku 1991. Cóż, kiedyś dla kierowców F1 start w Le Mans bywał po prostu naturalną częścią sezonu, pewnie nawet używali tych samych samochodów. Być może starty kierowców F1 znów staną się częstsze (choć pytanie czy samochodów nie braknie…), ciekawe czy doczekamy się startu bolidów F1 – regulaminy WEC są dalece bardziej elastyczne niż F1, zwycięskie porsche było napędzane dwulitrowym silnikiem benzynowym V4 turbo i pokonało faworyzowane audi z czterolitrowym turbodieslem, oba oczywiście w wariancie hybrydowym – a dziś Nick Chester z Lotusa zasugerował półżartem, że obecne regulacje F1 powodują, że silnik i skrzynia biegów powinny wytrzymać dystans Le Mans, więc kto wie… (oczywiście potrzebne byłyby opony wytrzymujące odpowiednio więcej, obecne opony dla F1 są projektowane raczej tak, żeby nie przejeżdżać na nich wielu setek kilometrów, bo to psuje wyścigi)

O równości oprawy

Właściwie to zastanawiałem się już nad tym od dość dawna, tylko zawsze brakowało punktów zaczepienia żeby to jakoś razem poskładać. Mamy na zawodach sportowych rozmaite ceremonie związane z nagrodami, i często organizatorzy starają się je uatrakcyjnić, powiedzmy, wizualnie. Czasem oznacza to np. przebieranie osób donoszących medale/kwiaty/co tam jeszcze się wręcza w barwne stroje ludowe. W kolarstwie, zwłaszcza w wyścigach wieloetapowych, tradycją stało się, że nagradzanemu na koniec etapu towarzyszą dwie dziewoje w odpowiedniego koloru koszulkach (muszą się nieraz szybko przebierać). I tu właśnie pojawia się drobna wątpliwość (jak ktoś chce, to może powiedzieć problem, nie chcę determinować rangi zjawiska).

Otóż nie sposób zaprzeczyć, że takie damskie towarzystwo jest zwykle niezaprzeczalnie atrakcyjne dla panów. Coraz większą rolę w sporcie odgrywają wszak także i panie – zarówno jako uczestnicy, jak też jako widzowie. I zgadnijcie, jak wygląda ceremonia na mecie etapu kolarskiego wyścigu pań? Towarzystwo oczywiście jest: takie samo jak w przypadku wyścigu panów. Niedawno rzuciło mi się w oczy zdjęcie z relacji z wyścigu kolarskiego w Ameryce (już pomijam, że zdjęcie z podium było tylko w zajawce, a w samej relacji już zamieszczone nie zostało) – w środku zwyciężczyni etapu Mara Abbott:

Mara Abbott Tour de Gila 2015 ceremony

Pojawia się pytanie: problem w dostępności przystojnych modeli, w oczekiwaniach sportowców czy w mentalności organizatorów (i kibiców)? Ostatnio gromy tych ostatnich ściągnęli na siebie organizatorzy wyścigu Formuły 1 o Grand Prix Monaco – w porozumieniu ze sponsorem (na jego żądanie?) tradycyjne hostessy towarzyszące ustawionym na prostej startowej samochodom zostały zastąpione przez modeli. W tym siedlisku bogactwa, blichtru, szpanu i pięknych kobiet do towarzystwa (a może właśnie dlatego?).

Grand Prix Monaco 2015 grid boys 1

Monaco Grand Prix 2015 grid boys

Właściwie to chyba panie powinny się wypowiadać, czy chciałyby takiej oprawy (i te uczestniczące, i te oglądające). Ja nie mam nic przeciwko:)

Wyścigi trochę brydżowe

Sezon F1 kręci się w najlepsze, aż trudno pisać o poszczególnych wyścigach, kiedy się ma usta rozdziawione z zachwytu (poza tym, mówiąc szczerze, w tylu miejscach piszą fajnie, że ledwo nadążam czytać, i trudno przy tym wydobyć jakiś oryginalny ton, a notowanie dla notowania znudziło mi się dawno temu). 

Dominującym hasłem w tym sezonie jest oczywiście „postęp” i „zmiana”, zmiany technologiczne zaowocowały przetasowaniami w stawce i masą nowych, wciąż oswajanych rozwiązań (skutkiem ubocznym jest fantastyczne ściganie, co marudy jakoś zwykle przegapiają). Kierowcy i ekipy wciąż poznają możliwości swoich szalejących maszyn, rejestrując każde drgnienie z dokładnością do setnych sekundy i starając się z niego wycisnąć maksimum informacji. Nieoczekiwanym efektem stało się podawanie na bieżąco informacji, że „w zakręcie nr 3 możesz nadrobić dwie dziesiąte sekundy bo partner daje radę” lub „odpuszczaj gaz przed zakrętem jedenastym, to zaoszczędzisz paliwo nie tracąc na czasie”. Złośliwi zaczęli mówić, że kierowcy są sterowani z boksów…

Przesadzanie zwykle źle się kończy. W tym sezonie FIA pogroziła już raz palcem, uznając, że zespoły zaczęły przesadzać z tzw. systemem FRIC (pozwalającym na stabilizowanie samochodu przez hydrauliczne połączenie przedniego i tylnego zawieszenia) do tego stopnia, że stał się on zakazanym „ruchomym urządzeniem aerodynamicznym”. Tym razem uznano, że takie rozmowy z kierowcą mogą stanowić naruszenie zasady, że kierowca prowadzi samochód samodzielnie (i przy okazji zakazu przekazywania do samochodu danych) – a w konsekwencji sprecyzowano, że nie wolno przekazywać przez radio informacji dotyczących osiągów samochodu lub kierowcy (po więcej szczegółów odsyłam do Mikołaja Sokoła, bo nie będę tego przepisywał ani przeklejał).

Jako że ludzie są.. ludźmi, natychmiast zaczęły się rozważania, czy zespoły mogą próbować przekazywać informacje w sposób zaszyfrowany. Żadna to nowina, mnie się nasunęła analogia brydżowa – już nieoceniony Janusz Mikke (pseudonim artystyczny znacie) asystując Andrzejowi Macieszczakowi pisał, że najbardziej typowym dla brydża sposobem oszukiwania jest nielegalne przekazywanie informacji partnerowi (ponieważ wszelkie formy werbalne przy brydżowym stoliku są zakazane, zostają wszelkie próby przekazywania informacji gestem). Tak w brydżu, jak i w wyścigach, problemem jest ograniczona ilość możliwych kodów, zwłaszcza w relacji do ilości możliwych do przekazania informacji – zwłaszcza że i tu, i tu przyłapanie może rodzić konsekwencje czyniące całą zabawę grą niewartą świeczki.

Nie spodziewam się więc zbyt wielu dziwnych komunikatów, i oczekuję, że – wbrew tytułowi – wyścigi staną się bardziej… wyścigowe, oldschoolowe wręcz, kiedy kierowca będzie z jednej strony sam pilnował co mu się w samochodzie dzieje, a z drugiej sam wyważał między ostrożnością a ryzykiem, szukając granicy – czy też, jak mówią w motosporcie: limitu.  

Czarny konik

Przed mundialem dość szeroko nazywano reprezentację Belgii „czarnym koniem turnieju” (co jest oczywistym absurdem, bo „czarnym koniem” może zostać tylko ten, po kim nikt się tego nie spodziewa, znakomicie określenie to pasuje w tym roku do Kostaryki). No i Belgowie snują się na razie po boiskach w swoich czerwonych kostiumach, na dumne miano „Czerwonych Diabłów” zasługując tylko w końcówkach meczów (choć warunki w Brazylii wcale nie piekielne, bo tam teraz w zasadzie pora zimowa).

Czarnego konia znajdziemy też w słynnym logo Ferrari, które teoretycznie produkuje samochody w różnych kolorach, ale kanoniczną ich barwą jest czerwień. Czerwone w każdym razie na pewno są bolidy F1 ze stajni Ferrari, w tym sezonie znów dość dychawiczne, z trudem broniące dla Czarnego Konia trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej, w ośmiu wyścigach zaledwie raz umieszczając swojego kierowcę na podium. 

Mam dziwne wrażenie, że Belgia w swojej karierze czarnego konia nie skończy lepiej niż Ferrari, czyli z wysiłkiem doczłapie się do punktowanego miejsca, może w ósemce.

Plebiscytów czas

Normalnie to prawie niewiarygodne: za dwa dni rozstrzygnięciu plebiscytu Przeglądu Sportowego (i TVP, ale to podlepianie się pod renomę jest), a ja ani razu nie zauważyłem nigdzie żadnej reklamy, żadnej zachęty do głosowania? To chyba najlepszy dowód na to, że nie oglądam TVP (ci, którzy oglądają, mogą podpowiedzieć, czy gdzieś się przewijało na antenie ogólnopolskiej), o tym że PS nie czytam, to wiadomo od dawna, ale szacunek dla plebiscytu zachowuję. 

A jakie będą wyniki tegorocznego plebiscytu? Cóż, wśród nominowanej dwudziestki właściwie dyskusji nie ma. Justyna Kowalczyk, choć dzielnie (a samotnie) staje właśnie na trasie Tour de Ski, za miniony sezon nie ma się zbytnio czym chwalić; owszem, po zaciętej walce pogromiła Bjoergen na Wielkiej Ścianie, ale to właściwie jedyny sukces, bo nawet Pucharu Świata już się obronić nie udało. Agnieszka Radwańska dotarła AŻ do finału Wimbledonu, ale też TYLKO do finału i tylko raz, na liście rankingowej na pierwsze miejsce nie wskoczyła; występu olimpijskiego, jak wiadomo, wypominać jej szczególnie nie zamierzam

Bo jednak jakby nie patrzeć, ubiegły rok był olimpijski. Jedyną konkurencyjną imprezą było Euro, ale występ drużyny narodowej skutecznie pozbawił Roberta Lewandowskiego jakichkolwiek szans, liczba plotek transferowych nie jest żadnym atutem. Sukcesiki w pomniejszych imprezkach również możemy pominąć wobec wagi Igrzysk.

Któż więc z olimpijczyków? Dla ułatwienia zadania, mistrzów mamy tylko dwóch. Z dumą patrzyliśmy na Adriana Zielińskiego i nie wypada jego osiągnięcia deprecjonować przypominając, że wygrał wagą ciała, a paru rywali solidnie mu pomogło. Nie może się jednak równać z tym, który już wszedł do grona Wielkich, w wielkim stylu broniąc pekińskiego złota. I dodajmy jeszcze jeden argument: że cztery lata temu ten triumf niezasłużenie zwinął mu sprzed nosa Robert Kubica (jak go uwielbiam, tak nie uważam, aby jednym wygranym wyścigiem sobie zasłużył na wyprzedzenie olimpijczyków). 

Fanfary dla Tomasza Majewskiego! Mam nadzieję, że tak właśnie będzie pojutrze. Sam nie będę miał w tym udziału (chyba że ta notka zostanie mi policzona).