Wiele hałasu o nic, czyli status quo

Pomyśleć tylko, że te dziewięćdziesiąt sześć minut nerwówki, dwa przecudne gole i karny za faul przed polem karnym, były tylko po to, żeby utrzymać to, co mieliśmy już przed meczem.

Czyli pozycję dającą awans.

Której nie straciliśmy ani na symboliczną sekundę nawet. 

Wątpliwość

Islandia pokonuje Holandię i jest liderem grupy.
San Marino remisuje (u siebie) z Estonią.
Grecja przegrywa u siebie z Wyspami Owczymi.
Liechtenstein wygrywa (na wyjeździe!) z Mołdawią.
Portugalia przegrywa u siebie z Albanią.

To wszystko nie wyniki meczów towarzyskich, ale eliminacyjnych do mistrzostw Europy 2016. Każdy z tych wyników można określić co najmniej jako wielką niespodziankę, sensację, a w niektórych przypadkach jako historyczne osiągnięcie. 

Zadumałem się: a może nasze zwycięstwo nad Niemcami i liderowanie w grupie są po prostu częścią jakiejś większej serii? Oczywiście, nie stały się od tego ani trochę mniej miłe. 

Tłusta dogrywka

Przed półfinałowym meczem Pucharu Konfederacji Hiszpania-Włochy nastawienia były różne, w wymianie złośliwości na Facebooku snuły się rozważania, czy Hiszpanie wyrównają, czy pobiją wynik z finału Euro. Tym większe było potem zaskoczenie oczywiście, jak się okazało, że to raczej Włosi wiszą Hiszpanom na gardle, a nie na odwrót. Bramki jednak nie padały, do przerwy ani jednej, po przerwie też się sytuacja nie chciała poprawić, coraz bardziej pachniało dogrywką, przez głowę przemknęła myśl (irracjonalna), na ile jest możliwe, żeby taka goleada zaistniała w samej dogrywce.

W dogrywkach dziać się mogą różne rzeczy. Czasem względy regulaminowe nie pozwalają na zbyt wiele, jak w czasach obowiązywania złotych goli, kiedy to jedno kopnięcie kończyło zabawę (choć sama dogrywka mogła być wtedy emocjonująca, jak choćby w pamiętnym finale Pucharu UEFA z 2001, kiedy to dopiero trzeci gol okazał się być prawidłowym i złotym, i dał Liverpoolowi zwycięstwo 5-4 nad Alaves). Często drużyny grają raczej na przetrwanie, „byle do karnych”, jak w dzisiejszym meczu o 3 miejsce Pucharu Konfederacji między Włochami a Urugwajem. Czasem natomiast piłkarze robią co mogą żeby jednak przed karnymi skończyć i wtedy powstają spektakle niezapomniane. Przecudny finisz półfinału Euro 1984, zakończony desperacką akcją Tigany i golem Platiniego w ostatnich sekundach, trzecim w ogóle w tej dogrywce. A dwa lata wcześniejszy półfinał, tym razem grany przez Francuzów z Niemcami, pamiętany jest przecież głównie za sprawą incydentu Battistona z Schumacherem, pomimo przecież czterech aż goli strzelonych w dogrywce, w tym dającej remis przewrotki Fischera. 

Cztery gole… o tylu przecież myślałem w kontekście tego półfinału PK, oczywiście nie ziściło się to nawet w 25 procentach. Teraz myślę sobie, kiedy w jakichś poważnych rozgrywkach w dogrywce padło więcej goli niże te cztery? Trzydzieści lat oglądam futbol, i nie pamiętam…

Różne światy sędziowania

Said Owairan, reprezentant Arabii Saudyjskiej, nigdy nie należał do czołowych piłkarzy świata (choć nawet był wybrany najlepszym piłkarzem Azji). Ci, którzy oglądają futbol od co najmniej dwudziestu lat (lub zapoznają się z historią futbolu z tego okresu) na zawsze zapamiętają go jako autora niesamowitego gola na Mundialu 1994, kiedy to Owairan otrzymał piłkę pośrodku swojej połowy boiska i popędził naprzód, mijając czterech czy pięciu Belgów. Wielu porównuje tego gola z legendarną akcją Maradony przeciwko Anglii osiem lat wcześniej, lecz zapomina o jednym drobiazgu: otóż przed mistrzostwami zapowiedziano zawodnikom, że w przypadku wślizgu od tyłu, faul będzie automatycznie karany czerwoną kartką – przez co obrońcy byli znacznie bardziej wstrzemięźliwi w podejmowaniu ryzyka takiego wejścia. 

Znacznie lepiej wszyscy pamiętają zapewne zdarzenia z poprzedniego Euro, kiedy to po meczu Austria-Polska odsądzali od czci i wiary Howarda Webba, który ośmielił się w końcówce meczu odgwizdać „faul co to się go nie gwiżdże” i podyktować karnego przez który wciąż nie wygraliśmy meczu na mistrzostwach Europy. Ostatnio jednak Rafał Stec opisał, że przed Euro sędziowie objeżdżali wszystkie drużyny informując (a przynajmniej próbując poinformować) o przyjętych wytycznych w zakresie interpretacji przepisów – ostrzegając de facto właśnie przed takim zachowaniem, za jakie Webb odgwizdał przewinienie. 

Dwa miesiące temu (jak to zleciało..) w meczu Ligi Mistrzów między Manchester United a Realem Madryt istotną rolę odegrał moment, w którym próbującemu – dość akrobatycznie, wyciągniętą nogą  – przyjąć piłkę Naniemu, pokazano czerwoną kartkę, gdyż wpadł tą nogą wprost na rywala, trafiając go w tułów. Litera przepisów o grze w piłkę nożną przekonuje, że takie zagranie – dość nielogicznie – oceniono jako użycie nadmiernej siły, excessive force (kto o zdrowych zmysłach używałby dużej siły do przyjmowania piłki? oczywiście, jak najbardziej można mówić o zagraniu nierozważnym, niezwróceniu uwagi na przeciwnik, ale to kwalifikuje się co najwyżej na kartkę żółtą). Znów jednak okazało się, że kolejne wytyczne grona sędziowskiego nakazują bardziej surowe traktowanie takich sytuacji, w których zderzenie (z faulem) mogłoby narazić na szwank zdrowie przeciwnika. 

Piszę o tym wszystkim, żeby podkreślić rolę tych właśnie wytycznych wydawanych przy różnych okazjach, przekazywanych przede wszystkim czołowym sędziom na największe mecze, lecz umykających publiczności, a często i szerszemu gronu zawodników i sędziów na niższych szczeblach. W ten sposób tworzy się osobny świat sędziowania dla tych większych, i całkiem osobny – dla tych mniejszych, czasem nie wiadomo, który lepszy, skoro konsekwencji brak. 

Wice-Prezes

Rzeknę tak chłopsko-filozoficznie, że nasza liga jest jaka jest i grają w niej tacy piłkarze, jacy grają. Geniuszy trudno się spodziewać, kto zdolniejszy to zwykle szybko się wyprowadza, a jak pogra gdzieś na poważnie, to rzadko kiedy wraca. Trudno więc w tej naszej lidze spodziewać się zawodników wybitnie utytułowanych. 

Owszem, w zamierzchłych czasach, przed Bosmanem i Mazowieckim, występowało w tej naszej lidze dość paru medalistów mistrzostw świata (choć wszyscy z medalami za miejsce trzecie), jak również mistrzów i wicemistrzów olimpijskich (często to ci sami co poprzednio wymienieni). Turniej olimpijski cieszy się jednak w świecie futbolowym niezmiennie mniejszym poważaniem, kiedyś jako turniej dla amatorów (formalnie), dziś jako turniej dla młodzieży, zdecydowanie przegrywając z mistrzostwami świata czy nawet mistrzostwami kontynentów. Mistrzów świata jako żywo przypomnieć sobie w naszej lidze przypomnieć nie umiem, co najwyżej jeden mistrz świata przyjeżdżał do naszych sądów; wicemistrzów świata też skojarzyć nie umiem, mistrz Europy czy Ameryki Południowej też mi do głowy nie przychodzi…

Tej wiosny koszulkę Górnika Zabrze wciąż przywdziewa Prejuce „Prezes” Nakoulma. Jakby na to nie patrzeć, jest w tej chwili najbardziej utytułowanym w polskiej lidze zawodnikiem, jeśli chodzi o futbol reprezentacyjny. Nieoczekiwany (acz moim zdaniem w pełni zasłużony) tytuł wicemistrza Afryki to osiągnięcie, za którym daremnie wzdychają inni zatrudnieni w polskiej ekstraklasie. I jest on… prawie najbardziej utytułowanym w polskiej lidze kiedykolwiek (zachowując powyższą hierarchię). Prawie, bo jednak występował już w polskiej lidze zawodnik mający na koncie tytuł wicemistrza Europy, okraszony na dodatek jednym z europejskich pucharów; miał też szansę na medal mistrzostw świata, ale na drodze stanęli mu… Polacy. Któż to taki?

Kanarkowo

Na Wyspach Kanaryjskich trwa rajd zaliczany do klasyfikacji rajdowych Mistrzostw Europy. Przy zaskakująco nietypowej pogodzie (podobno tam pada dwa razy do roku i właśnie dziś…) trwa zacięta rywalizacja. Starając się odgadnąć, jakie opony najlepiej się sprawdzą w zmiennych warunkach, kierowcy próbują urwać sekundy, które przesądzą o zwycięstwie w klasie zawodników pełnosprawnych.

W klasyfikacji generalnej prowadzi bowiem z dużą przewagą Robert Kubica

W ramach ciekawostki można jeszcze dodać, że w klasyfikacjach wyodrębnia się osobną kategorię „panie”. Doszukałem się jednej – Bułgarka Stratiewa po 5 odcinkach specjalnych zajmowała 23 miejsce łącznie i czwarte w swojej klasie samochodów (na 5 sklasyfikowanych).

Dla miłośników Brazylii nie mam niestety żadnych dobrych wieści. 

23 z 52

Zagadnienie to przyszło mi do głowy jeszcze w czasie trwania „naszego” Euro, ale wtedy były ważniejsze sprawy do opisywania (potem… też). Rozpoczęliśmy dziś właśnie eliminacje do piłkarskiego Mundialu, ale na horyzoncie zaczynają już majaczyć eliminacje do kolejnego Euro, za cztery lata we Francji. Ma się odbyć w nowej (jakby dotychczasowa była jakoś szczególnie stara) formule z udziałem 24 drużyn. Gospodarz ma miejsce zapewnione (mistrz nie), więc trzeba jakoś ustalić tych 23 uczestników. 

O te 23 miejsca rywalizują 52 zespoły. Ustawiając je w 12 grupach (zwycięzcy wchodzą, najsłabszy drugi odpada), mamy 8 grup 5-zespołowych i 4 grupy 4-zespołowe. Daje to niewiele meczów w grupie, a wewnętrzne rozwarstwienie poziomu może być całkiem duże, przez co rozgrywki mogą być mało interesujące. Jeżeli pójdziemy w większe grupy, to nie może ich być mniej niż 8 – ale wtedy gwarantowany awans mają drużyny z miejsc 1 i 2, podobnie jak większość drużyn z miejsc 3, co daje niemal pewność, że najsilniejsi awansują bez większych problemów (choć za ich plecami walka może być ostra). Najfajniejszą zabawę* wydaje się dawać system 9 grup 5- lub-6 zespołowych, z których zwycięzcy awansują bezpośrednio, a drużyny z miejsc 2 i 3 stoczą walkę w jakichś rundach dodatkowych, emocje do samego końca. 

Gwiazdka powyżej dlatego, że wszystkie rozwiązania są tak naprawdę złe. 24-drużynowy system finałowy jest generalnie kiepski (bo nie ma dobrego przejścia do fazy pucharowej), a faza grupowa będzie tak naprawdę ostatnią, odroczoną w czasie rundą eliminacyjną. Równie dobrze można zatem zrobić króciutkie kwalifikacje złożone z dwóch rund: preeliminacyjnej, w której najsłabszych 16 drużyn ma za zadanie odsiać 8 słabeuszy, po czym 46 drużyn podzieli się na pary i wyłoni w bezpośrednich pojedynkach 23 uczestników. Tylko jak tu zarobić na transmisjach…

Rozwiązanie jest oczywiście banalnie proste, choć tym razem nie do przeprowadzenia: na przyszłość należy powrócić do starej formuły. Może niekoniecznie do tej sprzed 20 lat, bo ośmiodrużynowe mistrzostwa oznaczałyby 7 grup eliminacyjnych, z których awansują tylko zwycięzcy, ale stosowana ostatnich 5 razy formuła 16-drużynowa jest zupełnie praktyczna. Dużo nie znaczy dobrze. 

I tylko dlaczego zapomniałem o tej notce tak długo, że aż podobną analizę zaczęli w gazetach robić?

Ibrahimovic, Piszczek i finał ekstraklasy

Finał rozgrywek ligowych jest.. ciekawy. Bez względu na to, kto komu kibicuje lub antykibicuje, sytuacja, w której przed ostatnią kolejką cztery drużyny mają szanse na tytuł, musi być uznana za ciekawą. Mniej ciekawy jest niestety fakt, że prowadząca trójka rozgrywa w ostatniej kolejce mecze z drużynami, które nie grają już o nic. 

Analizując w ostatnich miesiącach stopień niegodności Łukasza Piszczka jako uczestnika afery korupcyjnej, doszliśmy właściwie do przekonania, że najgorsze w sportowej korupcji jest to, że drużyna (lub zawodnik) nie stara się osiągnąć zasadniczego celu sportowego przyświecającego każdym pojedynczym zawodom, a mianowicie nie stara się wygrać. W przypadku Piszczka sytuacja była o tyle specyficzna, że wbrew pozorom nie skłaniał on (wraz z innymi) przeciwnika do porażki, ale wyłącznie do remisu, na dodatek remisu korzystnego dla obu stron. Z punktu widzenia rywalizacji na dystansie jednego meczu, było to więc imitowanie walki, podczas gdy z punktu widzenia całego sezonu, umówiony wynik był dla stron minimaksem, który strony mogły osiągnąć nie kłopocząc się wydawaniem pieniędzy i narażaniem się na ingerencję prokuratora. 

Przykładów podobnych sytuacji w historii futbolu było wiele. Airborell stworzył kiedyś nawet specjalną listę ustawionych meczów, na której czołowe miejsce zajmuje mecz, w którym prawie na pewno żadne pieniądze nie były ani proponowane, ani przekazywane. Osiem lat temu na mistrzostwa Europy, Szwecja grała z Danią, dla obu drużyn korzystnym rezultatem (dającym obu drużynom wyjście kosztem Włochów) był remis bramkowy, a najlepiej wysokobramkowy. Po 90 minutach uroczej dla oka gry, na tablicy wyników widniało 2-2 (to co że po golu wyrównującym w 89 minucie). W drużynie Szwecji cały mecz rozegrał wtedy Zlatan Ibrahimovic. Czy należy go przywitać gwizdami, jako niegodnego sprzedawczyka?

W meczach decydujących o mistrzostwie Polski AD2012 o obustronnie korzystnych rezultatach mowy być nie może, tylko jedna ze stron może coś zyskać lub stracić, druga co najwyżej premie meczowe i honor. Już wiadomo, że kibice Wisły Kraków – od której najwięcej będzie zależeć – chcą, aby ich drużyna swój mecz przegrała (w końcu w tym sezonie mamy już dziwne wyniki, ze sztandarową porażką Widzewa z Lechią, po której kibice się cieszyli, że ten wynik pomógł wyrzucić z ekstraklasy lokalnego wroga). Ciekawe, czy którykolwiek z nich potem nazwie Piszczka niegodnym. Oczywiście, Wisła może zwyczajnie nie dać rady, grając bez szczególnej motywacji przeciwko drużynie z wizją tytułu w oczach, tak samo jako reprezentacja Polski nie miała wiele do powiedzenia przeciwko Holendrom na zakończenie eliminacji do amerykańskiego mundialu – ale powinna zrobić wszystko żeby udowodnić, że potrafi zagrać fair do końca. Jest to winna.. piłkarzom Odense.

Aniołki Avitala (a nie Ariego, oczywiście)

Włączyłem dziś wieczorem telewizor, żeby się zrelaksować. Champignons League nie mam dostępnej, więc znalazłem relację z siatkarskich Mistrzostw Europy, gdzie Azerki grały z Holenderkami.

Na parkiecie działo sie ciekawie, bo Azerki nie dość, że nie chciały się poddać, ale momentami solidnie lały faworytki, wygrały pierwszego seta i śmiało zmierzały do powtórki w drugim. Laniu przewodziła atakująca Rahimowa, która tłukła z siłą i dynamiką młodego Wlazłego, a że dostawała co najmniej połowę piłek, to i wyniki miała efektowne (choć było to jednak bardziej podobne do często spotykanego w siatkówce kobiecej modelu „gramy na wysoką skuteczną atakującą, która trafi nawet z ławki rezerwowych”).

Holenderki jakimś cudem wygrały jednak drugiego seta, broniąc cztery setbole, a Rahimowa podzieliła los Wlazłego – zabrakło zdrowia, to i skuteczność się skończyła, ledwo potrafiła skończyć cokolwiek. Od tego momentu mecz zaczął przypominać egzekucję (w pierwszych dwóch setach 50:50, w dwu następnych 50:33 dla Oranje) i można było patrząc na efektowną grę Holenderek, mniej odczuwać wyrzutów, kiedy wzrok z piłki uciekał na grające. A drużyna holenderska była wręcz świetlista od blond czuprynek (oczywiście z pewnymi wyjątkami). Debby Stam mam w pamięci zakodowaną od dawna, ale rozgrywająca Laura Dijkema to odkrycie tego turnieju. Diabolicznie piękna i zabójczo skuteczna, albo na odwrót.

Laura Dijkema Holandia Netherlands

Siatkarska akcja za dwa punkty, czyli powtórek czar

W okresie świąteczno-noworocznym mniej się w sporcie dzieje, przez co telewizje sportowe w dużej mierze jadą na powtórkach. Polsat Sport do znudzenia przypomina między innymi finał mistrzostw Europy w siatkówce mężczyzn. Spojrzałem parę razy i ja, bo zdarzały się takie chwile, kiedy człowiek coś mechanicznie robił i oglądanie byle czego dobrze się z tym komponowało. Przeżyjmy więc jeszcze raz tę ostatnią akcję.

25:24, drugi meczbol w czwartym secie. Po flocie Plińskiego Francuzi atakują. Wyblok, obrona Zagumnego, Możdżonek wystawia do skrzydła, Gruszka wychodzi w górę, przebija się na drugą stronę, piłka trafia w Antigę i uderza w parkiet. W tym momencie każdy, kto w Polsce oglądał, albo skoczył z radości w górę, albo rozpłomieniony patrzył, jak Złocisze skaczą na siebie z radości. I dlatego nikt (chyba) nie zauważył, jak bardzo docenił tę akcję punktowy w telewizji tureckiej, wrzucając na ekran 27:24. Chyba mu się udzieliło:)