Plebiscytów czas

Normalnie to prawie niewiarygodne: za dwa dni rozstrzygnięciu plebiscytu Przeglądu Sportowego (i TVP, ale to podlepianie się pod renomę jest), a ja ani razu nie zauważyłem nigdzie żadnej reklamy, żadnej zachęty do głosowania? To chyba najlepszy dowód na to, że nie oglądam TVP (ci, którzy oglądają, mogą podpowiedzieć, czy gdzieś się przewijało na antenie ogólnopolskiej), o tym że PS nie czytam, to wiadomo od dawna, ale szacunek dla plebiscytu zachowuję. 

A jakie będą wyniki tegorocznego plebiscytu? Cóż, wśród nominowanej dwudziestki właściwie dyskusji nie ma. Justyna Kowalczyk, choć dzielnie (a samotnie) staje właśnie na trasie Tour de Ski, za miniony sezon nie ma się zbytnio czym chwalić; owszem, po zaciętej walce pogromiła Bjoergen na Wielkiej Ścianie, ale to właściwie jedyny sukces, bo nawet Pucharu Świata już się obronić nie udało. Agnieszka Radwańska dotarła AŻ do finału Wimbledonu, ale też TYLKO do finału i tylko raz, na liście rankingowej na pierwsze miejsce nie wskoczyła; występu olimpijskiego, jak wiadomo, wypominać jej szczególnie nie zamierzam

Bo jednak jakby nie patrzeć, ubiegły rok był olimpijski. Jedyną konkurencyjną imprezą było Euro, ale występ drużyny narodowej skutecznie pozbawił Roberta Lewandowskiego jakichkolwiek szans, liczba plotek transferowych nie jest żadnym atutem. Sukcesiki w pomniejszych imprezkach również możemy pominąć wobec wagi Igrzysk.

Któż więc z olimpijczyków? Dla ułatwienia zadania, mistrzów mamy tylko dwóch. Z dumą patrzyliśmy na Adriana Zielińskiego i nie wypada jego osiągnięcia deprecjonować przypominając, że wygrał wagą ciała, a paru rywali solidnie mu pomogło. Nie może się jednak równać z tym, który już wszedł do grona Wielkich, w wielkim stylu broniąc pekińskiego złota. I dodajmy jeszcze jeden argument: że cztery lata temu ten triumf niezasłużenie zwinął mu sprzed nosa Robert Kubica (jak go uwielbiam, tak nie uważam, aby jednym wygranym wyścigiem sobie zasłużył na wyprzedzenie olimpijczyków). 

Fanfary dla Tomasza Majewskiego! Mam nadzieję, że tak właśnie będzie pojutrze. Sam nie będę miał w tym udziału (chyba że ta notka zostanie mi policzona).

Medale Agnieszki

Tenisowy sezon pań się skończył (bez względu na to, że finał Masters dopiero jutro), zaczyna się czas podsumowań.

Agnieszka Radwańska wystąpiła w tym sezonie w 18 turniejach WTA (nie licząc rzeczonego Masters). W połowie tych turniejów zajęła pozycje medalowe – można by rzec, zdobyła trzy złote (Dubaj, Miami, Bruksela), dwa srebrne (Wimbledon, Tokio) i cztery brązowe (Sydney, Dauha, Stuttgart, Madryt). Tak, oczywiście, te brązowe medale to przy założeniu, że półfinaliści dostają je z automatu, bez gry o trzecie miejsce, ale taki system też się przecież nieraz stosuje – a z drugiej strony można było przecież potraktować Masters jak zwykły turniej, wtedy byłoby 5 brązowych i 10 łącznie na 19 startów. 

Do tego dodajmy, że w tych 9 niemedalowych turniejach, mamy 5 razy ćwierćfinały, czyli o krok od medalu, a zaledwie 4 turnieje tak naprawdę mniej udane. A przecież Radwańska jako zawodniczka z Top10, gra przede wszystkim w największych turniejach (ta Bruksela to może wyjątek, bo to była taka zapchajdziura po nieoczekiwanie szybkiej porażce w Rzymie). Skończy sezon na 4 miejscu na świecie.

Na pewno jednak Agnieszka oddałaby sporo z tych wirtualnych medali (choć puchary czy patery za zwycięstwo czy udział w finale są bardzo realne) za choćby jeden medal na londyńskich igrzyskach (nie piszę wszystkie, bo finał Szlema to sukces potężny). Jak już pisałem, więcej w tych nieudanych Igrzyskach pecha niż lekceważenia, na pewno trzeba będzie wziąć ten fakt pod uwagę przy ocenie sezonu.

Bo tekst ten piszę już zaczynając podsumowywanie roku sportowego. Wiem, wcześnie, ale rok długi, mało co dobrego już się może zdarzyć, a kategorycznych wniosków i tak jeszcze nie stawiam. Przy takich wynikach, nie sposób pominąć Radwańską na wysokim miejscu w plebiscytach i rankingach. Twardo stanę w obronie prymatu mistrzów olimpijskich (Tomasz Majewski konkurencji w zasadzie mieć nie powinien, Adrian Zieliński może jednak mówić o sporej dozie szczęścia), ale z innymi medalistami Agnieszka może już śmiało powalczyć. Wszak Robert Kubica w roku 2008 wygrywał plebiscyt PS, choć w 18 wyścigach zdobył tylko 7 medali, w tym 1 złoty…

Torebka od Vuittona

Kto najbardziej dominuje w światowym tenisie? Zapewne każdy będzie miał swoje argumenty za Federerem, Nadalem, Williams czy Azarenką. Wszyscy oni natomiast, zapytani o to samo, udzielą jednej odpowiedzi, a przeciętny kibic na to nazwisko zapewne wybałuszy oczy. A przecież mowa o zawodniczce, która w swojej karierze nie przegrała meczu singlowego w turnieju wielkoszlemowym, która w tym roku w finałach Wielkiego Szlema nie straciła gema, która ma niesamowity wręcz rekord 470 kolejnych wygranych meczów singlowych w ciągu 9,5 roku. To Holenderka Esther Vergeer, która właśnie po raz czwarty została mistrzynią igrzysk paraolimpijskich (a cały czas pomijam trofea deblowe). 

Wywołuję jej nazwisko po pierwsze dlatego, że zasługuje na miejsce w powszechnej świadomości, a po drugie z powodu naszego lokalnego sporu o miejsce niepełnosprawnych sportowców, podgrzanego przez niejakiego Mikke, dziś niestety brydżystę zdolnego rywalizować na poziomie też chyba tylko w paraturniejach. Głosząc potrzebę zrównania olimpijczyków i paraolimpijczyków pod każdym możliwym względem, wspomnijmy, że ta absolutna hegemonka kortów żyje w ubóstwie w porównaniu z jakimkolwiek z polskich olimpijczyków na państwowym stypendium, za wygraną w turnieju otrzymuje tyle, co kwalifikant w cyklu pełnosprawnych, trenuje za pieniądze sponsorów i dorabia odczytami. 

Na legendarne torebki od Vuittona jej nie stać. 

Esther Vergeer Rafael Nadal wheelchair tennis tenis

Londyn, Szkocja, Francja

Na blogu sportowym w serwisie śląsk.sport.pl piszę w takim tempie, że wrzucanie na bieżąco zajawek do notek zaburzyłoby tradycyjny porządek na tym blogu, zakładający w miarę możliwości regularny płodozmian i unikanie powtarzania kategorii. Dlatego teraz zajawka zbiorcza do trzech nowych notek:
– z Londynu o powrotach sportowców w sporcie paraolimpijskim,
– ze Szkocji o tym, jak śnić na granatowo, 
– i o tym, jak najlepiej jechać do Francji na Euro.  

Komentarze wyłącznie pod właściwymi notkami.

Nie całkiem oczekiwane powroty

Igrzyska Paraolimpijskie wydają się być pomyślane głównie dla tych, którzy nie mogą dołączyć do rywalizacji sportowców pełnosprawnych (chociaż już na przykład Oscar Pistorius i Natalia Partyka czynią to założenie nieadekwatnym). Nic jednak przecież nie stoi na przeszkodzie, aby w sporcie niepełnosprawnych kontynuować karierę, która z uwagi na stan zdrowia jest wykluczona wśród „zdrowych”. 

Na tegorocznych Igrzyskach w Londynie pojawiło się co najmniej (nie śledziłem szczegółowo list ze zgłoszeniami) dwoje zawodników, którzy swoje kariery w „normalnym” cyklu już zakończyli, a dziś spełniają warunki do startu w zawodach paraolimpijskich. Więc najpierw wspomnijmy o Ilke Wyludda, niemieckiej dyskobolce i (po trosze) kulomiotce, mistrzyni olimpijskiej z Sydney; jeszcze w roku 2000 była olimpijką w Sydney, lecz 10 lat później musiała poddać się amputacji nogi. Z kolei włoski kierowca Alex Zanardi startował w różnych seriach wyścigowych, włącznie z Formułą 1 (acz bez większego powodzenia), póki w roku 2001 nie uczestniczył w poważnym wypadku na torze, po którym uratował życie, ale nóg już nie; mimo niepełnosprawności przez kilka sezonów startował w zawodach samochodów turystycznych, wygrywając cztery wyścigi, po czym podjął rywalizację w wyścigach handbike (podobno nie ma dobrej polskiej nazwy na rowery napędzane rękami, najczęściej trójkołowe).

Ilke Wyludda na razie nie jest tak silna jak w swoich najlepszych czasach, ani bezpośrednią odległością, ani liczbą punktów (z uwagi na nierówność stopnia niepełnosprawności, nawet w obrębie danej kategorii nieraz przelicza się wynik na punkty przy użyciu indywidualnych przeliczników), paraolimpijskie zawody w rzucie dyskiem zakończyła na 9 miejscu, może z kulą pójdzie jej lepiej. Alex Zanardi został właśnie mistrzem w jeździe indywidualnej na czas (w swojej kategorii, w innej tytuł akurat zdobył nasz zawodnik Rafał Wilk), rozegranej na dobrze mu znanym torze wyścigowym Brands Hatch.

PS (bo nie pasuje mi do myśli notki, lecz nie chce się odczepić) W zawodach rzutu dyskiem udział wzięła – obok bohaterki notki – między innymi reprezentantka Konga. Odległości miała bardzo słabe, wynik punktowy wręcz przerażająco słaby (11 pkt przy 319 pkt następnej zawodniczki i 1004 pkt zwyciężczyni), może lepiej jej pójdzie za parę dni w biegu na 100 metrów. Jak widać w Igrzyskach Paraolimpijskich też wciąż udział się liczy.

Potęga w ping-pongu?

Od wczoraj wieczora we wszystkich mediach radosne nagłówki, że Natalia Partyka zdobyła złoty medal Igrzysk Paraolimpijskich. Nie ma co ukrywać, na pewno przejdzie do historii jako trzykrotna mistrzyni (para)olimpijska z rzędu, ciekawe ile jeszcze razy jej się to uda (a ma dopiero 23 lata), na pewno już powoli przechodzi do annałów jako jedna z wielkich postaci, także dlatego, że równolegle zaliczyła też dwa starty w „zwykłych” Igrzyskach Olimpijskich. Podobno budziła wielką sensację wśród Chińczyków podczas igrzysk pekińskich, zwłaszcza kiedy chińskie zawodniczki lała bez pardonu. 

Nie wszyscy zapewne zauważyli natomiast, że przy stole pingpongowym w Londynie objawił się nam również i złoty medalista Patryk Chojnowski. Skoro zaś mamy i mistrzynię, i mistrza, to pojawia się pokusa, żeby uznać nasz kraj za pingpongową potęgę, i liczyć w myślach, czy nasi mistrzowie dorzucą do tego jakieś triumfy deblowe. Aż dziwne się to mogłoby wydawać w świecie, w którym kto może, ten nacjonalizuje Chińczyków, aby zwiększyć sobie szanse w przebijaniu celuloidowej piłeczki nad siatką. 

Przyjrzenie się programowi Igrzysk zachwyty jednak tonuje. Jak pisałem poprzednio, w sporcie paraolimpijskim rozgrywki prowadzi się w odrębnych kategoriach właściwych dla poszczególnych rodzajów niepełnosprawności. I o ile sportowcy pełnoprawni rywalizują w tenisie stołowym  o pięć kompletów medali (single, deble, mikst), o tyle dla sportowców niepełnosprawnych tych kompletów przygotowano.. 29 (słownie: dwadzieścia dziewięć), szesnaście dla panów, trzynaście dla pań (w tym łącznie osiem w deblach). Nasi mistrzowie nie dominują więc w statystykach aż tak bardzo, choć dla porządku powiedzmy jeszcze, że oboje startowali w klasie 10, czyli wśród tych teoretycznie najbardziej zdrowych (możecie zgadnąć, kto tych medali zgarnia najwięcej). Aha, mecze deblowe zaczną w czwartek.

Parainformacje

Wielkie święto się dawno skończyło, o Igrzyskach Olimpijskich w Londynie zaczynamy pomału zapominać, bo wpadamy w tradycyjny rytm innych zawodów: ligi, puchary, reprezentacje, inne cykle mistrzowskie. A na obiektach olimpijskich ruch w najlepsze, bo rywalizują tam sportowcy niepełnosprawni. 

Nie mogą liczyć na wielogodzinne (całodobowe!) transmisje i tłum specjalnych wysłanników, co najwyżej jakieś skróty gdzieś ktoś pokaże albo dekoracje medalistów. W tak zwanej prasie* pojawiają się informacje o medalach, czasem o rekordach, najchętniej chyba o skandalach. A nawet jak się pokażą, to – niestety – są to informacje mocno niepełne, uniemożliwiające prawidłowy odbiór tego co właściwie na arenach olimpijskich się zdarzyło. Weźmy ot, ostatni radosny komunikat o polskich wynikach na Igrzyskach Paraolimpijskich – wiemy, że mamy w jeden dzień pięć medali; o ich zdobywcach nie wiemy prawie nic. 

Jak to nic, obruszy się ktoś może, jest informacja o wieku i mieście. Ale gdzie informacja, która przy zdrowych nie występuje: na czym polega niepełnosprawność danego zawodnika? Na zawodach dla niepełnosprawnych – zarówno tych olimpijskich, jak i innych – występują bowiem różne kategorie zawodników, ze względu na rodzaj ich niepełnosprawności, i każda kategoria ma właściwie swoje zawody, swoje medale, swoje rekordy. Nasza świeżo upieczona mistrzyni i rekordzistka świata w rzucie oszczepem Katarzyna Piekart, startuje w kategorii „zawodnicy z jedną niesprawną ręką”, podobnie jak wicemistrzyni na 200 metrów Alicja Fiodorow. Srebrny medalista w pchnięciu kulą Karol Kozuń jeździ z kolei na wózku, i z wózka kulą pcha. Nie będę próbował, szczerze mówiąc, opisać szczegółowo czym się różnią od siebie niedostatki zdrowotne naszych medalistek w pływaniu, Oliwii Jabłońskiej i Pauliny Woźniak, bo nie chcę nikomu w głowie namieszać, powiem tylko że jedna startuje w kategorii S8, a druga S10, kto mądrzejszy niech podpowie, kto ciekaw niech wertuje choćby wikipedię. O cyklistce Annie Harkowskiej wiem tyle (z innego tekstu), że miała nogę solidnie pogruchotaną, ale nawet ze strony Igrzysk nie doczytałem, jak się tam zawodników w tej konkurencji kategoryzuje. 

Uprzejmie więc proszę drogich dziennikarzy o pełnosprawną informację o naszych niepełnosprawnych zawodnikach. 

*to nie obelga, tylko brak na podorędziu dobrego określenia na media papierowe i internetowe

Imperium olimpijskie

Klasyfikacja medalowa – bez względu na to, czy liczona bezwzględną liczbą medali, czy z uwzględnieniem ich koloru – często staje się dziś ważniejsza od samej idei olimpijskiej rywalizacji poszczególnych zawodników (ba, znam nawet takich, którzy uważają za naiwność myśl, że sportowy aspekt Igrzysk jest ważny). W takim ujęciu nieważni stają się Phelps, Bolt czy Azarenka, liczy się tylko, czyje będzie na wierzchu w tabeli medalowej (i czy ktokolwiek wyprzedzi USA, kiedyś Sowietskij Sojuz, teraz socjalistyczne Chiny). 

A przecież – jak to pracowicie wyliczałem co najmniej przez pierwszy tydzień Igrzysk – w tabeli medalowej Igrzysk bez cienia wątpliwości prowadzi.. Unia Europejska,:) w sumie ponad trzysta medali, złotych dwa razy tyle co Amerykanie. Hegemon taki, że właściwie inni mogą ścigać się tylko o drugie miejsce. Kiedyś, panie dziejku, było ciekawiej, kiedy potęg było więcej. Stąd też i myśl, która mi się zrodziła, żeby w czasie się nieco cofnąć (zarazem zostają w teraźniejszości). Rosja sama już nie tak silna, ale zebrane siły ZSRR znacznie więcej poważą. A przy tym – specjalnie dla gospodarzy Igrzysk – policzmy, ile to medali zdobyć mogła Brytyjska Wspólnota Narodów, jako spadkobierca Imperium Brytyjskiego? Oczywiście pojawia się problem, że pewne państwa będą występowały jednocześnie „w dwóch barwach” – zaciskając więc zęby, wliczamy państwa bałtyckie „z powrotem” do ZSRR (protesty dyplomatyczne i groźby zerwania stosunków wliczone w cenę), a Wielką Brytanię, Maltę i Cypr chwilowo z Unii wyłączamy (Brytyjczycy i tak są w Unii jak poza Unią). Żeby jednocześnie wyrównać trochę szanse, doliczymy Chinom dwie inne chińskie reprezentacje czyli Hongkong i Tajwan, a Amerykanom – Portoryko (jak o czymś zapomniałem, dajcie znać). 

I teraz głęboki oddech i spoglądamy na tabelę:

Unia Europejska: 60 złotych / 84 srebrne / 86 brązowych (razem 230 medali)
Wspólnota Brytyjska:  56 złotych / 55 srebrnych / 68 brązowych (razem 179)
Związek Radziecki: 46 złotych / 45 srebrnych / 72 brązowe (razem 163)
Stany Zjednoczone: 46 złotych / 30 srebrnych / 30 brązowych (razem 106)
Chiny Zjednoczone*: 38 złotych / 28 srebrnych / 25 brązowych (razem 91)

Skąd ta brytyjska potęga? Oczywiście gospodarze przyłożyli się bardzo mocno, w konwencjonalnej klasyfikacji zajęli przecież trzecie miejsce, ale do Wspólnoty Narodów zgłosiło się ponad 50 państw (w Igrzyskach brało udział zdaje się 204, medale zdobywało 85), w tym takie potęgi (globalne lub w wybranych dziedzinach) jak Australia, Jamajka czy Kenia, jak również wiele państw-niespodzianek (że należą lub że zdobywają medale), jak Botswana, Singapur, Uganda czy Grenada). No i tak ziarnko do ziarnka…

W ramach poszukiwań innych potęg, wzrok odruchowo pada na Koreę, która jednak nawet po papierowym zjednoczeniu ma raptem 34 medale, w tym aż 17 złotych. Rodzi się pokusa połączenia koreańskich sił z Japonią (w sumie 72 medale, w tym 24 złote), ale to dopiero byłby afront historyczny na miarę casus belli, którego łączne miejsce w rankingu niczym nie rekompensuje (bo i tak za Chińczykami). Lepiej już spojrzeć nostalgicznie na własne podwórko i pomyśleć, że Rzeczpospolita Obojga Narodów miałaby 47 medali, w tym 12 złotych.. (no i bracia Litwini lepiej by się chyba z nami czuli niż w barwach Sojuza mimo wszystko, Ukraińcy.. być może też). 

Następne Igrzyska już za cztery lata. Pardon, lada moment Igrzyska Paraolimpijskie. 

*trochę może przesadziłem z tą nazwą

Odczepcie się od Radwańskiej

Nie siedzę w głowie Agnieszki Radwańskiej, więc nie wiem, co czuła, co myślała, kiedy podczas Igrzysk rozegrała w trzech konkurencjach raptem cztery mecze. Nie byłem zachwycony jej wypowiedziami po porażce w mikście, nawet jeśli to było robienie dobrej miny do złej gry. Nie byłem przekonany do jej zacięcia, aby wystąpić na paradzie w charakterze chorążej reprezentacji (zwłaszcza że machanie flagą szło jej słabiej, niż machanie rakietą, jednak powinna było komuś mocniejszemu to oddać), tym bardziej że przy tej okazji odnosiło się wrażenie, że najważniejszą kwestią była długość sukienki (tak, wiem, to też bardzo ważna sprawa). 

Nie zmienia to jednak faktu, że nie ma powodów wieszać na niej psów. Nie wiem jak tam było z dyspozycją fizyczną, ale na pewno zaczynała ten turniej strasznie pechowo, losując jedną z najmocniejszych przeciwniczek, jakie mogły się trafić na tym etapie. Julia Goerges to solidna zawodniczka, wysoko w rankingu, gdyby w turnieju rozstawione były 32 zawodniczki a nie 16, to Goerges grałaby z numerem 21. W pierwszej rundzie silniejszą rankingowo parę tworzyły jedynie Serena Williams z Jeleną Jankovic (suma miejsc na liście ATP: 24, Radwańska z Goerges: 26), w „ósemce” Radwańskiej oprócz rozstawionej Kirilenko były jeszcze grające z dziką kartą Paragwajka (ATP 188) i Kolumbijka (ATP 119) oraz zawodniczki z piątej i siódmej dziesiątki rankingu. A Radwańska mając słabszy dzień, przegrała i tak nieznacznie. Medal i tak nie był oczywistością, bo na drodze stały stara znajoma Kirilenko (ciężki mecz na Wimbledonie), pechowa dla Radwańskiej Kvitova, Szarapowa i – w ewentualnym meczu o brąz – tegoroczna prześladowczyni Azarenka. Realnie rzecz biorąc, po ciężkich bojach jedynie srebro wydawało się ciut możliwe. 

W deblu, gdzie akurat poszło Radwańskiej najlepiej (choć nie wiadomo na ile w tym zasługa siostry), odpadła z faworyzowaną parą amerykańską (nr 1 było nie było), też nie sprzedając skóry zbyt tanio. Czy można było z Amerykankami powalczyć – cóż, ani Czeszki, ani Rosjanki się nie ugięły, ale jednak startowały z nr 3 i 4, a nie jako para stworzona mocno ad hoc. Miksta chyba szkoda najbardziej, wyglądało jakby został potraktowany bardziej jako przedłużenie Igrzysk niż jako ostatnia szansa na medal, szkoda, bo dzięki mikstowi Azarenka i Murray zostali multimedalistami (kudosy dla tych, którzy bez gugla powiedzą, jak się nazywa brytyjska medalistka w mikście). 

I cóż, pamiętać należy, że specyfika cyklu tenisowego jest taka, że trwa on niemal nieprzerwanie od stycznia do października, a czołowe zawodniczki są zmuszone regulaminowo do uczestniczenia w najważniejszych jego imprezach. Formę muszą więc utrzymywać przez wiele miesięcy, szlifując jej szczyty być może na turnieje wielkoszlemowe. Każdy dobry występ w turnieju, to większe nim zmęczenie, pozostawiające ślad na dalszych meczach. Radwańska tuż przed Igrzyskami doszła na tej samej londyńskiej trawie do finału, nikt nie wie jak wpłynęło to na jej formę. Teraz gra już w turniejach w Nowym Świecie, odpadła dwa razy w ćwierćfinale w słabym stylu. Aha, jej pogromczyni w tych turniejach.. na Igrzyskach odpadła w pierwszej rundzie, mimo że była rozstawiona…

Po co to wszystko właściwie piszę? Bo przeczytałem ostatnio tekst o tym, jak to Radwańska czuje się niezrozumiana przez media. I wzburzyło mnie potężnie – nie, nie to niezrozumienie – jak Jego Ekscelencja Dziennikarz miał do Radwańskiej pretensje, że nie okazała „pokory, skruchy, żalu” za swój występ olimpijski. Cóż, jaśniepaństwo dziennikarskie rośnie w siłę, zdolność dostrzeżenia, że za nasze wybujałe oczekiwania odpowiadamy wyłącznie my, jest w zaniku, podobnie jak zrozumienia, że porażka jest dramatem sportowca dalece bardziej niż naszym. Nie wspominając już o tym, że Radwańska występ olimpijskich wypracowała sama przez lata, bez pomocy pieniędzy publicznych i nie dzięki okazjonalnej kwalifikacji, na pewno ni była „olimpijską turystką”.

Nic się nie stało!

Pawle, nasz rezerwowy dżudoko, nawet jeśli należał Ci się ten ippon, i także jeżeli się nie należał. 

Mateuszu, wyniósł Cię gdzieś ten kajak, nie Ciebie jednego.

Nadiu i Robercie, ostatnia lotka bywa najtrudniejsza. 

Grzegorzu i Mariuszu, byliście o piłkę od sensacji przeciwko starym mistrzom, ale linia Wam nie sprzyjała.

Moniko, nawet gdyby sędziowie mieli tę Rosjankę ostatecznie wycenić wyżej, gdyby się jej ta ostatnia szarża nie udała.

Piotrze, pewnie gdyby nie ta wcześniejsza kontuzja, to poprawiłbyś się aż na swój drugi medal, a nie tylko na piąte miejsce, nie nadrabiałbyś braków samą wolą, przez co spaliłeś połowę rzutów.

Za walkę, za emocje, za nadzieję, za wzruszenia – dziękuję. Chcę Wam powiedzieć: nic się nie stało, choć Wy sami uważacie, że się stało – straciliście medale. Może jeszcze kogoś tu mógłbym wymienić, ale Sylwia Bogacka i tak się nagrodziła medalem.

Katarzynie Kolendzie-Zaleskiej nie dziękuję, jedynie sprowokowała mnie do uwolnienia tej notki z głowy.