Niemoc

W chorobie Guillain-Barre najgorsze jest to, że człowiek nie może zrobić tego, co wydaje mu się oczywiste: siedzieć, złapać widelca, nawet ruszać szczękami i przełykać. Widzi świat, tak jak go widział zawsze, ale czuje się względem niego bezradny. (Sam na szczęście nie doświadczyłem, bazuję na wspomnieniach Josepha Hellera i reportażach na ten temat).

Kiedy wczoraj patrzyłem, jak ze sztangą walczył nieszczęsny Marcin Dołęga, początkowo miałem wrażenie, że się gdzieś spieszy, że dźwiga tę sztangę, jakby nie mógł się doczekać chwili, kiedy ją będzie miał nad głową, że wstaje nie dbając, czy sztanga jest prawidłowo ustabilizowana. Ale w późniejszych wypowiedziach nigdzie ten wątek pośpiechu się nie przewija (zresztą w trzeciej próbie wrażenia takiego już nie było), dominuje uczucie głębokiego niezrozumienia co się stało. Ot, ciężar nieledwie treningowy, jaki nie wymknął się z rąk od miesięcy, nagle stał się niekontrolowalny; jak wydusił z siebie Dołęga: nie miał czucia w rękach. 

Nie próbuję odgadnąć, co się dokładnie stało na londyńskim pomoście i z jakiej przyczyny, nie twierdzę, że sztangista zaczyna chorować (choć koncepcja, że w tym momencie organizm zaczął się „bronić” ma pewną atrakcyjność). Czuję podskórnie jego osłupienie, że nie potrafi sobie poradzić, mniej więcej tak jak czułbym się, gdybym nie potrafił podnieść i postawić na blacie baniaka z wodą. 

Małe jest urocze

Jak już nieraz pisałem, na igrzyskach olimpijskich uwielbiam obserwowanie przedstawicieli państw małych i/lub egzotycznych. Czasem tworzą oni jedynie barwne tło, jak Eric Moussambani czy sprinterzy z wysp Pacyfiku (okazujący się de facto kulomiotami), a czasem walczą w swoich konkurencjach jak równy z równym po olimpijską chwałę i nawet miejsce na podium.

W tym roku po ośmiu dniach, medale zdobyli przedstawiciele 58 państw.* Większość medali oczywiście zgarniają przedstawiciele potęg, wiele przypada państwom z aspiracjami (realistycznie zaliczam nas do tej właśnie kategorii), sporo jednak zostaje i dla maluczkich. W tabeli medalowej widzę takie mikrusy jak Singapur i Hongkong, czy niewiele większy Tajwan, Katar i Gwatemalę. 

Tym smutniej mi się zrobiło, kiedy wczoraj w strzelectwie, przedstawicielka San Marino wystrzelała drugi wynik, ale razem z dwiema innymi zawodniczkami – i dogrywkę o medale przegrała, zostając na czwartym miejscu. Tym smutniej, że uwierzyłem telewizji, iż ona ten srebrny medal już ma ex aequo. Tym smutniej, że z San Marino mam miłe wspomnienia, to fajne miejsce na ziemi, malutkie a urocze. 

*wiem, powinienem był zaczekać z tym końca Igrzysk, ale jakoś..

Zagrożenie dla tenisa?

Tenis na Igrzyskach przeżywał różne koleje – najpierw był od samego początku, potem na długo zniknął, nieśmiało powracał jako sport pokazowy, by wreszcie dumnie stanąć znów obok wioślarstwa czy kolarstwa jako sport olimpijski. Za jego czasową nieobecność odpowiadało wiele przyczyn, ale jako jedną z nich wymienia się nieprzewidywalność czasu trwania meczów tenisowych – w 1920 roku Anglik Lowe i Grek Zerlandii grali ze sobą półtora dnia (wtedy w ogóle zdaje się nie było tie-breaków). 

Tenis powrócił, stare problemy nie znikły – pomimo iż organizatorzy zrobili co mogli, ograniczając wszystkie pojedynki do dwóch wygranych setów. Nie zdecydowali się jednak na wprowadzenie tie-breaków w trzecim secie i oczywiście stało się, co się mogło stać: zaczęły się sety prawie bez końca. Najpierw Tsonga grał z Raonicem prawie cztery godziny, wygrywając trzeciego seta 25-23. Dziś, w półfinale, osiągnięcie to przebili Federer i Del Potro – w sumie grali 4 godziny i 26 minut, końcowy set trwał 2 godziny 43 minuty, 36 gemów. Rozbili tym prawie całkowicie porządek gier tego popołudnia, doprawdy nie wiem, co organizatorzy następnych Igrzysk mogą chcieć z tym zrobić. Ale za to jak pięknie grali momentami.

Federer zwycięski (a jakże) poszedł odpocząć, Argentyńczyk natomiast tym meczem ukrzywdził się podwójnie: nie tylko o medal musi dopiero powalczyć z Djokoviciem, ale też tego samego popołudnia czekał go jeszcze ćwierćfinał miksta – i cudów nie było, gładko przegrał z wypoczętymi Amerykanami. Nie mógł niestety zbyt daleko przekładać, bo tak się dla niego pechowo złożyło, że inni też byli tuż po swoich meczach.

Pięć kółek z fejsa (1) – otwarcie

Tytułem wstępu: światy się przenikają, człowiek się w nich gubi, a fejs na dodatek fatalnie archiwizuje. Parę bezcennych myśli sformułowanych podczas igrzysk postanowiłem w ten oto sposób uratować przed Zuckerbergiem dla potomności.
——————–

nie żebym był rasistą, ale w widoku czarnoskórego angielskiego dżentelmena w cylindrze coś jednak nie pasuje (patrz: ceremonia otwarcia)

Królowa nie musiała skakać z helikoptera, żeby przebić Bonda. Ale to trzeba być królową brytyjską.

Boję się pomyśleć, co symbolizują piżamy chóru dziecięcego śpiewającego God Save The Queen. 

Muszę sobie ściągnąć dyskografię tego Johna Vangelisa. [tak, było już poruszane]

Czeskie kalosze rządzą. Nie wiem jak jest rządzą po czesku. [dzięki za podpowiedź gdzie je można kupić]

a nie mówiłem, że rządzą?

London Londyn 2012 otwarcie opening Czesi Czech

Czech rain boots czeskie kalosze London 2012

PS to właściwie dyskryminacja uważać, że ufoki nie mogą pooglądać otwarcia igrzysk

W jedności siła (traktatowa)

W Pekinie osładzałem sobie czas oczekiwania na pierwszy medal dla Polski, zliczając sumę medali zdobytych przez państwa Unii Europejskiej (taki substytut sukcesów własnych). W tym roku za sprawą Sylwii Bogackiej (gratulacje, oczywiście) już tak wyczekiwać nie muszę, czekanie na medale kolejne jest trochę mniej stresujące. Dlatego też postanowiłem, że oto zrobię podliczanie ciut spokojniej. Poza tym, żeby trochę urozmaicić, zliczyłem także liczbę medali, jakie zdobyłby socjalistycznej pamięci Związek Radziecki. (Na razie nie doszliśmy jeszcze do problemu rozdwojenia jaźni, przed jakim staniemy, kiedy medale wywalczą wreszcie państwa bałtyckie). 

W każdym razie, czy liczyć razem, czy osobno, Chińcyki się trzymają mocno:
Chiny 6/2/2 (10)
USA 2/3/2 (7)
UE 3/8/6 (17) (indywidualnie Włochy 2/2/2)
ZSRR 4/0/4 (8) (indywidualnie Kazachstan 2/0/0)

A za cztery lat może mi się będzie chciało zliczać osobno jeszcze Commonwealth i Jugosławię..

PS. Właściwie to Chinom powinienem doliczać medale zdobyte przez Tajwan i Hongkong (Makau nie bierze udziału w igrzyskach), na razie to tylko jeden srebrny ale zawsze.

PS 2. Uwierzycie, że bez medalu są wciąż Niemcy?

Braki wiedzy czy globalna wioska

Oglądałem prawie w całości ceremonię otwarcia Igrzysk, bo była w odpowiedniej dla mnie porze. Samo widowisko dość słodkie, szczegółów komentować nie będę (choć pomysł z pagórkiem bardzo podoba mi się), bo nie o tym miałem pisać. 

Oglądałem na Eurosporcie, bo na TVP usłyszałem brzmienie głosu redaktora Szaranowicza i nie chciałem zwymiotować przyjemnej kolacji. Komentatorzy Eurosportu też nie byli idealni, niezdarną próbę dopisania Vangelisowi imienia wyśmiano już szeroko, ja się skupię tym razem na innym drobiazgu. Był mianowicie taki moment, w którym na arenie zainscenizowano szpital dziecięcy (swoją drogą można zazdrościć tym dzieciakom, że tak mogły skakać po łóżkach) i pojawiły się różne Czarne Charaktery. Nie wiem, skąd dokładnie komentator czerpał wiedzę, ale obstawiam, że miał na bieżąco anglojęzyczną ściągawkę, bo wśród tych szwarccharakterów wymienił Cruellę de Vil.

Cruella de Mon Cruella de Vil

Znacie? Na pewno znacie, ale we wszystkich polskich wersjach, od kanonicznej kreskówki poczynając, Cruella nosi nazwisko de Mon (zrozumienie budzi większą grozę). I teraz pojawia się pytanie: czy komentator nie skojarzył, o kogo chodzi, nie znał polskiej wersji – czy też może tak wsiąkł w kulturę masową w wersji powszechnej, anglojęzycznej, że w ogóle nie zastanawiał się nad możliwością istnienia innej wersji niż oryginalnej angielskiej (to iostatnie o tyle niepewne, że na świecie tworzono Cruelli rozmaite wersje imienia i nazwiska)? Bo opcja, że był zbyt leniwy, żeby wyjść ponad przeczytanie tego, co miał na ekranie, jest właściwe jedną z form opcji pierwszej.

Piłka przed zniczem

Niektórym futbol olimpijski się nie podoba, najwyraźniej zapominają, że polska reprezentacja piłkarska na igrzyskach olimpijskich właśnie przeżywała swoje piękne chwile. Ja tam uprzedzeń nie mam, zwłaszcza że igrzyska formalnie zaczynają się jutro i konkurencji dla meczów właściwie brak. 

Spojrzałem przed rozpoczęciem meczu na skład drużyny Urugwaju. Jak mam możliwość zobaczenia w meczu pary Cavani-Suarez, to naprawdę jeszcze mniej rozumiem obiekcje pod adresem turnieju olimpijskiego, nawet jeśli ci zawodnicy grają w ramach wyjątku od limitu wiekowego. Uśmiechnąłem się za to widząc skład ławki rezerwowych – Lodeiro musiał być mocno wkurzony, że nawet w drużynie olimpijskiej znowu jest tylko w rezerwie. Na tyle był, że zgarnął piłkę sprzed nogi Suarezowi i strzelił zwycięskiego gola. 

Turniej męski jest na razie zaskakująco wyrównany: można się było spodziewać, że Urugwaj w tym składzie szejków po prostu rozniesie, a musiał gonić wynik. Brazylia w swoich multimilionowym składzie mocno stara się pomóc Egipcjanom odrobić trzybramkową stratę, została im jedna trzecia roboty. 

I tylko mnie taka myśl nachodzi: gdyby w turnieju olimpijskim nadal rygorystycznie pilnowano zasad amatorstwa jak za czasów Coubertina czy Brundage’a, to nie wiem, kto by w tym turnieju mógł wystąpić, skoro i niepełnoletni mają dziś kontrakty zawodowe. 

Plan: 17 medali?

Do rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie zostało już niecałe 500 dni. Z okazji okrągłej liczby, USA Today pokusiło się o symulację pełnych wyników medalowych (a nawet więcej, przyznajmy, bo czołowych ósemek). Wynik wypada nienajgorzej z naszego punktu widzenia, bo „przewidziano” nam 15 miejsce w tabeli medalowej (w ujęciu amerykańskim, czyli liczba medali jest ważniejsza od koloru), z 17 medalami, w tym 3 laurami mistrzowskimi: dla Anity Włodarczyk, Piotra Małachowskiego i Marcina Dołęgi.

To oczywiście tylko zabawa, ale też jakiś punkt odniesienia (tak nas w tej Hameryce widzą). Jeżeli przyjmiemy podejście hurraoptymistyczne, to powinno być jeszcze tylko lepiej. Może też oczywiście pójść znacznie gorzej (kontuzje, spadki formy, nowi genialni rywale i inne przypadki zwykłego pecha). Jak kto lubi.

W każdym razie zostało niecałe 500 dni.