Klęski żywiołowe

Patrzymy z zapartym tchem, jak przez Morze Karaibskie idzie huragan Irma. Już pobił ileś tam rekordów siły, już spustoszył niejedną wyspę, teraz wkracza na Florydę. Są zdjęcia i filmiki jak się woda podnosi, jak wiatr wszystkim miota, są słowa otuchy i modlitwy (co przed lub w trakcie) i próby pomocy (dla tych co już po). Jest pewna ulga, że idący za ulgą huragan Jose postanowił się wyszumieć na oceanie i nie dobijać spustoszonych przez Irmę wysp.

I kiedy tak patrzymy na tę Florydę i okolicy, to uświadamiam sobie, że dwa tygodnie temu podobnie patrzyliśmy na Teksas, kiedy wiatr, deszcze i powodzie atakowały okolice Houston. I zaczynam się zastanawiać, ilu z tych patrzących na Florydę i okolice pamięta o tych z Teksasu, o ich tysiącach zalanych domów, które teraz ktoś pewnie próbuje osuszać i remontować, żeby zdążyć przed może nierychłą, ale nieuchronną zimą (nawet poszukałem sobie dziś stron lokalnych gazet z Houston, żeby się zorientować co tam się pisze). 

I wtedy sobie przypomniałem, że kiedy wczytywaliśmy się w newsy z Teksasu o rekordowych opadach i pojawiających się ofiarach śmiertelnych, to gdzieś zupełnie na skraju strumienia wiadomości migały doniesienia o gigantycznych powodziach w Indiach i Bangladeszu. Może przechodziły niezauważone bo monsuny to nie huragany, a może dlatego, że kogo tam obchodzi Trzeci czy któryś tam Świat w porównaniu do tak cywilizowanych (choć równie obcych) Stanów Zjednoczonych. Przypomniały się Herberta o arytmetyce współczucia

Tymczasem gdzie indziej na świecie w Kalifornii pożary lasów, potężne trzęsienie ziemi u wybrzeży Meksyku zabiło kilkadziesiąt osób (gdyby było bliżej, szkody mogłyby być znacznie wyższe), a w Jemenie nieustająca katastrofa humanitarna. A u nas billboardy.

REDBAD

RED is BAD! Takie zawołanie niesie się wzdłuż Wisły, aż po Bug i Wisłok. RED is BAD! wołają tzw. patriotycznie nastawieni młodzieńcy, z sobie wiadomych powodów ignorując dysonans między swoim turbopatriotyzmem, a używaniem ordynarnego języka z rodziny germańskiej. RED is BAD! (tylko patrzeć jak flagę narodową skrócą o połowę)

Wszedł ostatnio na ekrany kin film patriotyczny pt. „Smoleńsk”. Opowiada on – podobno, nie widziałem i nie zobaczę raczej (choć taki drobiazg nie przeszkadzał mi już w recenzowaniu filmu na użytek bloga) – o jakimś spisku Wrażych Sił, który doprowadził do Katastrofy. Podobno nie wszyscy są z filmu zadowoleni, nie wyłączając występujących w nim aktorów czy innych współtwórców, na przykład niezadowolony jest aktor, który grał jedną z Wrażych Osób ważnych dla Spisku Czerwonych. A na imię temu aktorowi… REDBAD.

No jak można było popełnić tak koszmarny Błąd Obsadowy! Ani chybi jakiś Czerwony przy tym kręcić musiał.

No to zakończymy nagraniem patriotycznym o Smoleńsku:

Czuję jak blednie moja twarz błazeńska
Właśniem przeczytał o stracie Smoleńska
Ale gdzie Smoleńsk gdzie Kraków 

Zaraz, ten niby-patriota Stańczyk też NA CZERWONO! Żadnej nadziei dla Smoleńska.

Mówcie że mądra że wielkiego rodu
Że wschodem rządzić ma ręka zachodu
A ja nie cierpię tej baby! 

Niedaleko od Amatrice

Kiedy przyszła wiadomość o trzęsieniu ziemi we Włoszech, w pierwszej chwili pomyślałem o mieszkającej w tej części Italii znajomej (na jej szczęście chwilowo w Polsce, na co dzień jednak w bezpiecznej odległości od epicentrum). Potem – rejestrując informacje o ofiarach i zniszczeniach – odnotowałem, że w relatywnie niedużej odległości widnieje nazwa masywu górskiego i parku narodowego Gran Sasso. Później przyjrzałem się dokładniej…

Sporo lat temu spędzałem urlop we Włoszech, w mniej sztandarowych okolicach (tak wyszło raczej niż taki był nonkonformistyczny plan). Jednego dnia zrobiliśmy długą wycieczkę objazdową, której kulminacją była wizyta nad jeziorem Campotosto (sztucznym, jak Żywieckie, tylko znacznie wyżej), skąd kontemplowaliśmy widok na majestatyczny masyw Gran Sasso (miłośnicy historii II wojny światowej tu podnoszą paluszki, by wspomnieć o słynnej akcji Skorzeny’ego). Kontemplowaliśmy, robiliśmy zdjęcia (na przemian z aparatu tradycyjnego i pierwszej, posiadanej od paru miesięcy cyfrówki…)

Lago Campotosto Abruzzo Italia Włochy

Jezioro Campotosto – siedzieliśmy po jego zachodniej stronie – znajduje się w odległości góra dwudziestu kilometrów od zrujnowanego trzęsieniem Amatrice. Z pewnej mapy wnioskuję, że siła żywiołu szybko malała, być może nad jeziorem domami tylko zatrzęsło, nie powodując zniszczeń, w żadnych raportach lokalna wioska się nie pojawia. Górom nie zaszkodziło na pewno…

Gran Sasso Abruzzo Italia Włochy

Pytania

Po wieczornej tragedii w Nicei mnożą się w kółko.

Czy to zamach islamistów? (brak jakichkolwiek śladów lub powiązań)
Czy to robota cyklistów? (sprawca miał rower)
Skąd sprawca wziął granaty znalezione w ciężarówce? (sprzeczne dane o tym czy były, czy były atrapami)
Skąd sprawca wziął broń maszynową znalezioną w ciężarówce? (też sprzeczne dane)
Skąd w ogóle sprawca miał dostęp do broni, skoro pół roku temu zatrzymano go za incydent z bronią, a we Francji nie jest łatwo dostać pozwolenie na broń?
Czy sprawca oszalał z nienawiści do byłej żony? (lub przyszłej byłej, informacje o rozwodzie są sprzeczne, czy był w toku, czy już sfinalizowany)
Czy nie strach jechać do Francji? (bardziej niż do Dusseldorfu liniami Germanwings czy na Nowy Rok do Kamienia Pomorskiego)

Nie wszystkie pytania są poważne, ale po mózgu kręci się wszystko. Zdrowy mózg przynajmniej eliminuje ewidentne przejawy głupoty, zwłaszcza spowodowane uprzedzeniami i fałszywymi założeniami. Czasem trzeba z mózgu wyrzucić, żeby nie oszaleć.

Co, jak, gdzie?

I znów dramatyczne sceny, znów rozpacz, znów samolot spadł na ziemię. Tym razem nie ma problemu gdzie spadł, to było wiadomo od razu że na synajską pustynię (nie wnikam w dokładność wielokrotnych przekładów, ale główna część samolotu wylądowała w miejscu zwanym Doliną Ciemności…). I znów spędzam czas na niecierpliwym poszukiwaniu strzępów informacji, podawanych w serwisach branżowych. 

Tym razem istotą zagadki jest „CO się dokładnie stało”. Wiadomo mniej więcej, że coś jakby urwało w powietrzu tylną część samolotu, ale nie wiadomo co dokładnie i w jaki sposób. Są dwie zasadnicze koncepcje: że była to awaria techniczna bądź bomba (z mniej prawdopodobnych tylko napomknę o możliwości trafienia meteorytem oraz o wyjątkowym zbiegu okoliczności prowadzącym do zupełnie nieoczekiwanej eksplozji na pokładzie, spowodowanej kombinacją różnych drobnych nieprawidłowości ludzkich). Za awarią przemawiałby brak (na razie) jakichkolwiek wyraźnych śladów zamierzonej eksplozji oraz fakt, że samolot ileś tam lat temu miał nieszczęście lekko zawadzić o ziemię, co mogło osłabić konstrukcję (mimo iż naprawiali ją specjaliści z Airbusa). Za zamachem bombowym optują natomiast rządy anglosaskie, które miały podsłuchać bliżej nieznane rozmowy ludzi związanych z terrorystycznymi ugrupowaniami islamskimi, wskazujące na dokonanie bądź też plany dokonania zamachu bombowego (potraktowały to na tyle poważnie, że Brytyjczykom w Sharm-el-Sheik zalecono wstrzymanie się z odlotem do czasu zabezpieczenia lotniska, a i tak bagaże mają wrócić osobnym samolotem transportowym). 

Osobiście nie próbuję stawać po żadnej ze stron, bo ufam wyłącznie temu, co zostanie znalezione na szczątkach. W każdym jednak z wariantów kluczowym będzie jednak udzielenie odpowiedzi GDZIE dokładnie nastąpiło zdarzenie prowadzące do rozpadu samolotu oraz JAK dokładnie przebiegał zainicjowany tam proces. Znamienne wydaje się, że rejestratory w „czarnych skrzynkach” zamilkły jak na komendę (nic nietypowego ponoć nie rejestrując), zupełnie jakby ktoś wziął i w ułamku sekundy odciął kable doprowadzające do nich dane (lub, jak już ktoś też zasugerował, jakby rejestratory zostały celowo wyłączone).

Nie wiem kiedy poznamy odpowiedź, wiarygodnych przecieków na razie brak (niektórzy też z tego wyprowadzają pewne wnioski…)

Boję się własnych myśli

I znów śledzę informacje z portali i forów lotniczych, bo w trudnych do wytłumaczenia okolicznościach spadł samolot pasażerski, tym razem niemiecki lecący z Barcelony do Dusseldorfu. Rozbił się w Alpach, na skraju Prowansji.

Kiedy wczoraj przyglądałem się miejscu katastrofy, uderzało mnie, w jak bezludne miejsce trafił samolot lecący nad Francją jak po sznurku, bez próby odejścia na bok, zniżający się spokojnie aż do uderzenia w grań z pełną szybkością. Dręczyła mnie myśl (nawet o mało o tym nie napisałem), że wygląda to jakby piloci świadomie wybrali miejsce, w którym nikomu nie będą w stanie zaszkodzić (jeżeli nie mogą już uratować samolotu).

Włączam dziś rano wiadomości i czytam (niepotwierdzone na razie) informacje, jakoby kapitan miał wyjść z kabiny na chwilę, a po powrocie zastać zablokowane drzwi (mechanizmy uniemożliwiające terrorystom dostanie się do kokpitu). Cokolwiek stało się na pokładzie tego airbusa (a możemy się nie dowiedzieć patrząc na stopień zniszczenia samolotu), wygląda na to, że moje wczorajsze odczucia szły w dobrym kierunku. 

Polak, Węgier, jeden pies

Czytam newsy o zaginięciu samolotu nad Morzem Jawajskim. Towarzyszy im mantra o „tragicznej serii malezyjskich linii lotniczych”, poczynając od wciąż zaginionego MH370, przez zestrzelonego nad Ukrainą MH17, kończąc na dzisiejszym. 

Nikomu jednak nie przeszkadza, że ten samolot w istocie należał do indonezyjskiej linii lotniczej Indonesia AirAsia, z siedzibą w Indonezji, że leciał z Indonezji, że wszelkich informacji udzielają służby indonezyjskie. Być może częściowo przyczyną jest, że linia ta działa we współpracy czy też wręcz w ramach malezyjskiej grupy AirAsia (która posiada 49% udziałów), ale jakby nie patrzeć, większościowym wspólnikiem jest firma indonezyjska (a założycielem linii był swego czasu późniejszy prezydent Indonezji). Mam jednak nieodparte wrażenie, że nikt zwyczajnie się nie przejmuje szczegółami geografii Azji Południowo-Wschodniej.

Indonezja czy Malezja, Tajlandia czy Singapur, co za różnica dla nas światłych i wyedukowanych Europejczyków. Za to gdyby malezyjska gazeta pomyliła nas z Węgrami, pewnie byśmy w zależności od nastawienia drwili lub oburzali się.

Norton N22

Ta powieść Michaela Crichtona to oczywiście thriller, i jak to najczęściej u Crichtona bywa, z silnymi akcentami technicznymi. Do tego całkiem niezła intryga, odpowiednia porcja sensacji, odrobina prawniczego lawiranctwa, no i jak to u Crichtona, dobre rzemiosło pisarskie. A zaczyna się od incydentu lotniczego kończącego się przymusowym lądowaniem i śmiercią.. nie, nie wszystkich, a tylko trzech osób na pokładzie (oraz oczywiście pewną porcją obrażeń u innych).

Nie piszę o tej książce dlatego, że właśnie ją przeczytałem (bo znam ją od lat, kiedy ambitnie pochłonąłem bodaj całą twórczość Crichtona). Piszę o niej, bo fascynująco opowiada o badaniu przyczyn incydentów lotniczych: złożoności przyczyn, wielości fałszywych tropów (wykrywanych w śledztwie nieprawidłowości, które pozornie mogły się przyczynić do zdarzenia, choć per saldo okazują się być bez znaczenia), oraz o czynniku ludzkim, który koniec końców najczęściej do tych incydentów doprowadza. Jak również o tym, jak się tworzy raporty i zalecenia powypadkowe, i jak bardzo powszechne odczucia potrafią odbiegać od rzeczywistości.

Powieść kończy się prawie happy endem: główna bohaterka odkrywa rzeczywistą przyczynę zdarzenia, ratuje honor firmy i własną karierę, intryganci zostają ukarani. I tylko raport końcowy po wypadku milczy o jego rzeczywistej przyczynie, ograniczając się do zaleceń typu „należy lepiej dbać o wyszkolenie pilotów i opracować lepsze procedury na takie sytuacje”.

Pamiętajmy o tym wszystkim myśląc o raportach z rzeczywistych wypadków.

Katastrofa lotnicza w Trypolisie

Dzisiaj na lotnisku w Trypolisie rozbił się podchodzący do lądowania samolot ze 105 osobami na pokładzie. Nikt nie przeżył.

Pomiędzy dzisiejszą katastrofą a wypadkiem w Smoleńsku różnica wyraża się w liście pasażerów. Zapewne Kaddafi ogłosi żałobę narodową, ale mało prawdopodobne, aby przyłączyli się do niej choćby sąsiedzi.

Dla mnie jednak sprawa ma nieco inny wymiar, bo na tym lotnisku dobrych parę razy startowałem i lądowałem (choć w tym konkretnym locie na pewno nie byłoby mnie na pokładzie). Dlatego nie obejdzie się bez cichej żałoby.

PS. Pojawiła się informacja, że jedno 8-letnie dziecko przeżyło katastrofę. Allahu Akbar.