Zapiski… między innymi dlatego są kiepsko uczesane, że dla samego twórcy bywa zaskoczeniem, o czym mu się w danym momencie zachce napisać (potem uzasadnione są żarty, że Zapiski… mają notki o wszystkim).
Przechodząc do rzeczy – poranny Twitter przyniósł od znajomego okraszoną niewybrednym komentarzem mapkę, z której wynikało, że dostępność antykoncepcji w Polsce jest najniższa w Europie (określono ją na 31,5%, przedostatnia Rosja miała 42,8%, prymusami zostały Francja i Belgia po 90,1%). Mruknąłem sobie w duchu, że w zasadzie nie czuję się ekspertem w temacie dostępności, ale z drugiej strony zaintrygowało mnie, w jaki sposób te bezwzględnie wyglądające liczby ustalono (mając w pamięci inny ranking, w którym też źle wypadliśmy, a który moim zdaniem opierał się na bardzo formalnych założeniach o subiektywnie określonej wartości). Odnalazłem więc źródło mapki i zacząłem czytać.
„Dostęp do antykoncepcji” był oceniany w dwóch płaszczyznach – dostępności informacji online o antykoncepcji w każdym z państw oraz polityki państwa względem antykoncepcji, w sumie oceniano 15 kryteriów szczegółowych i wynik przeliczano na punkty (dokładną metodologię z wagami i punktacją każdy znajdzie na stronie, szczegółów wyliczeń nie zauważyłem). Powiedzmy od razu, że w zakresie dostępności online nie byliśmy tacy najgorsi (43,4%, najgorzej wypadła Chorwacja z 29%, Belgowie i Francuzi byli jako ten wzorzec z Sevres), natomiast zdecydowanie odstawaliśmy w zakresie polityki państwa (ledwie 25%, o 13% mniej niż Węgry, a ileż do Portugalii z jej 89,5%). Przyjrzyjmy się więc po trochu co się na te noty składa.
W zakresie polityki państwa analizowano 8 kryteriów:
– refundację antykoncepcji ze środków publicznych, gdzie oceniono nas na poziomie „słabiej niż inni” (jak Estonia, ale lepiej niż np. Norwegia czy Dania, gdzie nie ma żadnej refundacji)
– specjalną refundację antykoncepcji dla młodzieży U-19 (nie mamy, odmiennie niż Estonia)
– specjalną refundację antykoncepcji dla grup zagrożonych ekonomicznie (nie mamy, podobnie jak Estonia)
– dostępność bezpłatnego doradztwa w zakresie antykoncepcji (ocena „podobnie do innych”, tak jak Estonia)
– wymóg uzyskania zgody rodziców na stosowanie antykoncepcji (potrzebna, przynajmniej – moim zdaniem – na niektóre formy, odmiennie niż w Estonii)
– dostępność antykoncepcji bez względu na status prawny, taki jak stan małżeński czy obywatelstwo (mamy, podobnie jak Estonia)
– dostępność antykoncepcji awaryjnej bez recepty (nie mamy, jako jedyni w Europie)
– dostępność antykoncepcji hormonalnej bez recepty (nie mamy, podobnie jak Estonia).
Zapewne zastanawiacie się, czemu za każdym razem pojawia się porównanie do Estonii? Jak nietrudno zauważyć, w 5 z 8 kryteriów mamy identyczną ocenę jak Estonia. Te 3 pozostałe kryteria powodują, że nasza ocena to mizerne 25%, a Estonii – całkiem przyzwoite 67,9%.
Przejdźmy teraz do drugiej płaszczyzny, czyli de facto do oceny stron internetowych zawierających informację o antykoncepcji. Ocena wygląda następująco:
– strona jest bardzo łatwo znajdowalna (najwyższa nota)
– wzorcowo informuje o zakresie istniejących środków antykoncepcyjnych (najwyższa nota)
– jest średnio wygodna w korzystaniu
– niestety jest prowadzona przez organizacje pozarządowe, a nie przez władze (najwyżej cenione są odrębne serwisy państwowe poświęcone wyłącznie antykoncepcji)
– nie zawiera żadnych informacji o cenach środków antykoncepcyjnych
– nie zawiera też informacji gdzie się zaopatrzyć w środki antykoncepcyjne
– ani też nie zawiera wersji w językach regionalnych lub mniejszości (kaszubski, niemiecki, litewski etc.)
Każdy może sobie ocenić, na ile taka metodologia pozwala na postawienie tezy o jakości dostępu do antykoncepcji. Dla mnie osobiście to jednak czysta zabawa statystyczna, a – jak wiadomo – pies i człowiek statystycznie mają średnio po trzy nogi. Realnej odpowiedzi na pytania o problem antykoncepcji w Polsce nie przynosi.