Chrzan i cebulki

Kiedy byłem mały… powiedzmy, kiedy jeszcze chodziłem do szkoły, chrzanem można mnie było straszyć. Pamiętam, jakim dramatem były podawane od czasu do czasu na stołówce jajka na twardo w sosie chrzanowym (obficie lanym), robiłem na talerzu wały przeciwpowodziowy z ziemniaków puree, jajka jakoś zjadałem, ziemniaki tylko od tej strony, gdzie nie stykały się z sosem… Sam nie wiem, czy bardziej odrzucał mnie zapach, specyficzny smak czy ostrość (w przypadku sosu chyba akurat nie).

Lata mijały, smaki się zmieniały… z chrzanem wciąż nie było mi po drodze, jako dodatek wolałem inne rzeczy. Zwłaszcza musztardy testowałem z upodobaniem, krajowe, zagraniczne, łagodniejsze i ostrzejsze… Aż zaczęły się pojawiać musztardy reklamowane jako o rzeczywiście dużej mocy, takie absolutnie oryginalne Dijon i jeszcze mocniejsze. I kiedyś wziąłem sobie takiej mocnej sporą porcję na kawałek kiełbasy, wziąłem do ust – i z zaskoczeniem poczułem, jak impulsy nerwowe z języka płyną przez skórę głowy i powodują mrowienie cebulek włosowych. Nie ukrywam, było to pozytywne zaskoczenie 🙂

I wtedy stwierdziłem, że pora jeszcze raz zmierzyć się z chrzanem. Zapach ani specyficzność mi już nie przeszkadzały, a kiedy poczułem – przy ostrzejszym słoiczku – ponowne mrowienie cebulek, to wiedziałem, że odtąd się raczej polubimy (choć nie fanatycznie), niż będziemy omijać.

jak Piekara na Twitterze

Jest sobie niejaki pan Piekara, z zawodu pisarz specjalizujący się w fantastyce. Nie śledzę jego życiorysu ni twórczości zbyt uważnie (nie moja nisza, powiedzmy), niemniej czasem odpryski jego wytwórczości do mnie trafiają. Tak było i dziś rano.

Otóż wczoraj wieczorem w ramach jakiegoś uniesienia patriotycznego pan Piekara postanowił zaszczycić swoją obecnością Wikipedię, a konkretnie jej hasło o rządzie Tadeusza Mazowieckiego (być może miało to związek z faktem, że wczoraj przypadała rocznica pamiętnych wyborów czerwcowych, po których…). Zaszczycił, i zrozumiał z tego hasła tylko tyle:

Piekara wikipedia rząd Tadeusz Mazowiecki 1989

Oczywiście, każdy kto przeczytał tę stronę w Wikipedii ze zwykłą choćby starannością, zauważy, że ma ona osobne sekcje: Skład w momencie powołania, Skład w momencie ustąpienia oraz Wcześniejsi członkowie (obejmującą tych ministrów, którzy stracili swoje stanowiska wcześniej niż rząd jako całość, zresztą ciut poniżej jest to wyjaśnione w sekcji „Zmiany w składzie”). Fragment, który pobudził Piekarę, pochodzi z sekcji „Wcześniejsi członkowie”, a słowo „bezpartyjny” – z zawartej w tej sekcji rubryki „Partia polityczna (w momencie ustąpienia)”. W sekcji dotyczącej powołania rządu i Siwicki, i Kiszczak są oczywiście opisani jako przedstawiciele PZPR…

Dowiódł także pan Piekara nieznajomości historii najnowszej. Siwicki i Kiszczak zostali odwołani z funkcji lipcu 1990, a PZPR przestała istnieć w styczniu 1990 roku. Ale być może dla pana Piekary Jacek Saryusz-Wolski czy Stanisław Piotrowicz nadal należą do PZPR.

A najsmutniejsze, że wielu ludzi na Twitterze bezrefleksyjnie uwierzyło w te brednie Piekary. Głównie dlatego o tym piszę – ostrzegawczo.

PS Ponieważ niektórzy nadal nie rozumieją jak się Piekara wygłupił – poniżej jak wyglądała strona Wikipedii w momencie, kiedy Piekara zaczął ją czytać:

Piekara nie umie czytać wikipedii Kiszczak Siwicki

Piekara nie umie czytać wikipedii Kiszczak Siwicki

Blogi tak długo nie żyją

Święto! Odmiennie niż w paru poprzednich latach, zauważyłem, że właśnie wypada kolejna rocznica założenia tego bloga. Wiecie która?

DZIEWIĄTA. Czyli gdyby blog chodził do szkoły, to teraz martwiłby się, czy go nie przeniosą razem z klasą do innej podstawówki w ramach reformy czy deformy systemu nauczania. Na szczęście dla bloga, blogi nie są objęte obowiązkiem szkolnym.

Oczywiście, nie jest to najstarszy blog na świecie ani nawet na Bloksie, ale coraz więcej widzę blogów de facto zamierających (także takich, które linkuję na blogrollu). Nawet niedawno coś w rodzaju wyróżnienia dostałem za podtrzymywanie tradycji! (#FF na Twitterze, żeby sobie nikt nie myślał).

Imprezy nie będzie. Ciekawostek statystycznych – też nie. Może za rok o tej porze, wtedy będzie wszak Okrągła Rocznica.

Tomek w różnych krainach kangurów

Junior bierze udział w różnego rodzaju konkursach, między innymi czytelniczych. Ojciec, wstyd może przyznać, nie śledzi tych konkursów zbyt uważnie, czasem tylko dostaje polecenie „ściągnij skądś taką a taką książkę”, jeżeli okoliczne biblioteki zawodzą.

W ostatnich dniach zaś do Ojca dociera taki dialog:
– Matka, a gdzie w tym Tomku jest o wysokości wulkanów w Meksyku?
– A to w tym było, bo zupełnie sobie nie przypominam?
(tak, Matka zna Tomki dość dobrze)
A że Ojciec siedzi nieopodal, to się włącza:
– Na 100% było i na 99% w tym kangurzym
(choć, Ojciec przyznaje, nie był pewien okoliczności).
– Ojciec, a znajdziesz to w książce?

No to Ojciec się wziął do szukania. Kartkuje, kartkuje, wzrokiem po znajomych stronach przebiega, brwi marszczy. Bo faktycznie nie ma, a być powinno… Sięga Ojciec do Wujka Gugla, i rzecze: no przecież rację miałem, jest o Orizabie i Popocatepetlu zwanym Popo! Bierze raz jeszcze książkę do ręki…

Wydanie pierwsze, rok pański 1957. Najwyraźniej w kolejnych wydaniach Szklarski rozwinął detale (dlatego Ojciec pamiętał tę scenę z późniejszego wydania, a Matka – nie).

Fiu fiu fiu

Tak ze dwa lata temu Ojciec chwalił się, że w konkursie matematycznym dla uczniów Junior uplasował się w czołowym procencie (górnym centylu) w regionie – ale nie na podium.

Dziś Matka zapodała wyniki (wstępne) tegorocznej edycji. Tym razem dla odmiany Junior wskoczył na podium (w regionie).

To Ojciec sobie teraz trochę pogwiżdże i pobędzie dumny. A co.

Internetowa Targowica

Jak wiadomo, staram się (zwłaszcza tu) unikać polityki, bo zbytnio mi działa na nerwy. Dziś zrobię mały wyjątek nie dlatego, że stało się coś szczególnego na scenie politycznej, choć tam się oczywiście zaczęło. Palnął więc jeden kościelny hierarcha któregoś tam sortu, że „pojawiła się w Polsce nowa Targowica”. Głupota tej wypowiedzi sama w sobie nie zasługiwałaby moim zdaniem na uwagę, ale pojawiły się na nią odpowiedzi, próbujące wyliczać hierarchom kościelnym udział w Targowicy, i tu załamałem ręce…

Widziałem ze dwie wersje takiej odpowiedzi. Jedną nieco krótszą, pod szyldem „targowiczanie którzy obalili konstytucję 3 maja”, drugą ciut bardziej rozbudowaną, opowiadającą o „przystępowaniu na wyścigi”(przy czym lista nazwisk z wersji pierwszej w pełni się mieści i w drugiej). Zadałem sobie pytanie, kto i na jakiej podstawie wysilił się na takie wersje? Odpowiedź znalazłem szybko na Wikipedii pod hasłem „konfederacja targowicka„, gdzie pojawia się zdanie:

Gorącymi zwolennikami konfederacji byli: prymas Michał Jerzy Poniatowski, biskup chełmski Wojciech Skarszewski, biskup żmudzki Jan Stefan Giedroyć, biskup poznański Antoni Onufry Okęcki, biskup łucki Adam Naruszewicz i biskup wileński Ignacy Jakub Massalski.

I tak, dokładnie jest to lista nazwisk z pierwszej wersji. Niestety, z daleka widać, że autor mema nie popisał się nawet zrozumieniem czytanego tekstu, gdyż pochodzi on z fragmentu traktującego o połączeniu konfederacji targowickiej (koronnej) z równoległą konfederacją Wielkiego Księstwa Litewskiego (ach, te niuanse ustrojowe I Rzplitej…) w Najjaśniejszą Konfederację Obojga Narodów, co miało miejsce we wrześniu 1792 roku. Na długo po tym, jak 24 lipca 1792 roku „dla ojczyzny ratowania” do konfederacji targowickiej przystąpił król (a wojna z Rosją została zakończona). 

Uważny czytelnik zresztą natychmiast powinien podnieść brwi na widok nazwiska Adama Naruszewicza, znanego reprezentanta Oświecenia polskiego, zwolennika Konstytucji 3 Maja. Gdyby zaś ruszyć palcem i kliknąć w biogramy poszczególnych zdrajców, to jasno widać, że obok kreatur takich jak Kossakowski czy Massalski (słusznie powieszonych w czasach kościuszkowskich) umieszczono bezsensownie (wręcz obraźliwie) także prymasa Michała Poniatowskiego (królewskiego brata), zwolennika Konstytucji, który – tak jak Naruszewicz – akces do Targowicy zgłosił dopiero razem z królem, uznając to za konieczne dla próby obrony już nie niepodległości, ale integralności państwa. 

Można byłoby jeszcze luźno przypomnieć, że w I Rzeczypospolitej biskupi rekrutowali się głównie z prowadzącej własną rodzinną politykę magnaterii, oraz że z urzędu zasiadali w Senacie, i o tyle zwykłymi politykami byli, ale najważniejsze, żeby odwołując się do historii, wiedzieć o niej coś więcej, niż przeczytano na fajnym obrazku. Nie ma bowiem nic gorszego nad szerzenie nieprawdy pod hasłem szerzenia prawdy.

Wydębić

Wyszedłem na trawnik zobaczyć, czy pod moją nieobecność nic nieplanowanego na nim nie wyrosło (choć to eufemizm, należało powiedzieć: co nieplanowanego na nim wyrosło). Usunąłem tu jakiś pęd akacji, tam jeżyny.. Przeszedłem w inny kąt, zobaczyłem coś wystającego ponad (mocno przesuszoną) trawę, pochyliłem się. Nie bez zaskoczenia odnotowałem charakterystyczne listki, przyjrzałem się uważniej. Obok łodyżki dostrzegłem w ziemi pewien znajomy kształt. Sięgnąłem po narzędzia, starannie wyciągnąłem całość na powierzchnię.

dąb żołądź siewka

Wcześniej jesienią niejeden raz zastanawiałem się, skąd mi się biorą w ogródku żołędzie (jako żywo dębu w bliskiej okolicy nie ma), zakładałem, że to ptaki gubiły w locie (hipotezę, że robiły sobie w moim trawniku zapasy na zimę, odrzucam jednak jako zbyt daleko idącą). Niejeden usunąłem, tego najwyraźniej nie zauważyłem (choć to miejsce, hmm, mocno odkryte). W każdym razie żołądź wziął i wypuścił pędy, jeden w górę, drugi w dół. Junior będzie miał pomoc naukową 🙂

Luźne uwagi o uniwersytetach zaangażowanych lub mniej

Być może zupełnie nie zauważyliście fermentu jaki jest na Uniwersytecie Warszawskim. Sam dostrzegałem ledwie w przelocie, że coś się dzieje, bez orientacji co, kto, jak i dlaczego. Dziś przy sobocie przy porannej kawie znów mi temat wskoczył przed oczy i postanowiłem się zagłębić przynajmniej na tyle żeby zrozumieć. 

I przyznam, po godzinie lektury nadal trochę nie rozumiem. To znaczy nie rozumiem wzajemnej argumentacji stron, bo to, że Uniwersytet postanowił wprowadzić, pardon: przeforsować nowy regulamin studiów, bardziej sprzyjający uczelni (administracji uczelnianej?) niż studentom, jak najbardziej mogło się stać przyczyną protestu, zarówno od strony merytorycznej (bo pogarsza pozycję studentów) jak i formalnej (bo proces wprowadzania tego regulaminu wygląda dziwnie). Ale nadal nie bardzo rozumiem, dlaczego dla uniwersytetu ta zmiana (polegająca w istocie na zalegalizowaniu opłat za obronę pracy magisterskiej po terminie) jest istotna. Widzę to w dwóch aspektach: być może (od czasu mojego rozstania z uniwersytetem upłynęło sporo wody w Wiśle i jej dopływach) takie opóźnienie stanowi jakieś nieuzasadnione obciążenie administracyjne dla uczelni lub przekłada się na niezbyt korzystne dla uczelni uprawnienia dla studentów (w tle przewija się pojęcie „wieczny student”). Drugi aspekt to kondycja finansowa uczelni – w kółko słyszy się o niedofinansowaniu nauki, kiepskich płacach, umowach śmieciowych, braku sprzętu, literatury i co tam jeszcze, więc opłaty od „spóźnialskich” zapewne mogą wesprzeć utrzymanie nauczania tych pozostałych (pcha mi się tu zapamiętany z Jasienicy cytat z „Kultury wieków średnich” Jana Ptaśnika: „Nawet w tym samym domu na piętrze były sale szkolne, a na dole mieszkania nierządnic. Na górnym piętrze mistrzowie nauczali, a na dole nierządnice uprawiały swój brzydki proceder„)

No, ale względy organizacyjno-finansowe uniwersytetu to jedno. Przejdźmy teraz na drugą stronę barykady, gdzie moje zmieszanie jest większe. Być może proces przechodzenia studiów jest teraz trudniejszy i bardziej wymagający niż kiedyś, nie wiem (choć to co słyszę od niektórych wykładowców uniwersyteckich na temat poziomu studentów, skłania do myśli, że nie tyle program jest trudniejszy, ile selekcja słabsza), ale kiedy pisałem własną pracę magisterską, to wypracowaniu jej koncepcji służył czwarty rok studiów, a na piątym roku w zasadzie sukcesywnie pracowaliśmy nad kolejnymi jej fragmentami. Wśród potencjalnych uzasadnień spóźnienia przedstawia się konieczność dodatkowych badań czy rozwiązania problemów niezbędnych do rzetelnego napisania pracy, kłopot z godzeniem pisania pracy dyplomowej z pracą zarobkową – oraz że wprowadzanie sztywnych terminów kłóci się z ideą uniwersytetu jako miejsca swobodnej dyskusji, fermentu i uprawiania nauki. Problem w tym, że te uzasadnienia są wzajemnie sprzeczne i są w dużej mierze kwestią własnych priorytetów; kto chciał dyskutować przez okres studiów, miał na to kilka lat, kto chce (musi) zarabiać – ten powinien rozumieć znaczenie pieniądza, kto chce rzetelnie napisać pracę… może to specyfika niektórych kierunków, że nie da się pewnych rzeczy zrobić szybciej z przyczyn obiektywnych, mam prawo tego nie czuć z przyczyn już podanych (oraz z uwagi na fakt, że w moim przypadku przygotowanie pracy ograniczało się do wizyt w bibliotece). 

Doczytałem, że chodzi zasadniczo o tych, którzy nie złożą pracy do 30 września roku, w którym ukończyli program studiów. O ile pamiętam, swojej pracy broniłem 5 czerwca. Dlatego mimo wszystko nie rozumiem, ale też swoją uczelnię pamiętam jako raczej liberalną niż neoliberalną.

Nie matura lecz kawałek papiera zrobi z ciebie…

Wiedza nieużywana rdzewieje, a może nawet zanika (można to potraktować jako dalej idącą lub szybciej przebiegającą reakcję). Matematyki (oprócz arytmetyki) nie używam właściwie od matury, więc nawet w przypadku absolwenta matfizu może to oznaczać problemy z twierdzeniami, wzorami, a nawet zwyczajnie matematycznym podejściem do problemu. 

Przeczytałem dziś o lamentach nad trudnością rozszerzonej matury z matematyki (eh, ja miałem tylko dodatkowe zadanie na szóstkę). Zaciekawiły mnie i wyczekałem moment, w którym w sieci pojawiły się arkusze zadań, zacząłem oglądać. Z pierwszych kilku zadań jedno wymagało właściwie jedynie zdrowego rozsądku, dwa także odrobiny liczenia… Zamyśliłem się przy zadaniu numer pięć: krótki namysł prowadził do wniosku, że właściwie chodzi o policzenie wysokości trójkąta prostokątnego – i wtedy sobie uświadomiłem, że nie pamiętam żadnego wzoru.

Wyszukiwarka szybko pomogła znaleźć wzór prosty i elegancki, ale nie czułem się usatysfakcjonowany (był wyprowadzany ze sposobu obliczania pola). Z kartką i długopisem zacząłem szarpać od strony twierdzenia Pitagorasa, potem trygonometrycznie, gdy wreszcie nastąpiło eureka! Przecież trójkąty powstałe w wyniku poprowadzenia wysokości są podobne do trójkąta wyjściowego. Ale prawdę mówiąc, o podobieństwie zawsze zapominałem. Nawet na własnej maturze.

O dalszych zadaniach już nic nie powiem, bo wymagały więcej czasu niż miałem, ale jednak ktoś kto miał to na bieżąco, powinien był sobie z tym radzić. 

a mówią, że kościół tylko ogłupia

Podczas wizyty u Babci i Dziadka z okazji Dnia Babci i Dnia Dziadka, Junior oddaje się rozwiązywaniu krzyżówki (nie bez pomocy wszystkich dokoła) znalezionej w gazecie z programem (szukał jej w tym celu). Jedne hasła idą mu lepiej, inne gorzej, natrafia na hasło „część długu” –  zanim ktokolwiek zdąży zapytać choćby ile to ma mieć liter, wypala radośnie „rata!”.

Ojciec zaczyna się w duchu zastanawiać, skąd dokładnie u Juniora taka wiedza. Nie wyklucza że gdzieś przeczytał (choćby w innej krzyżówce…), przypomina sobie także, że już w pierwszej klasie podstawa programowa obejmowała pojęcie długu, może przy okazji pojawiła się terminologia szczegółówa, a może temat był rozwijany, w każdym razie o żadnej lekcji z panią z banku jeszcze nie słyszał…

Domysły zdają się jednak psu na budę, gdyż po chwiliJunior postanawia wyjaśnić źródło swojej wiedzy i tłumaczy:
– Bo ksiądz raz za razem powtarza w ogłoszeniach, że wciąż jest do spłacenia dług za remont dachu kościoła i że w tym tygodniu przypada do zapłaty kolejna rata…