Faworyt na własnych śmieciach

4 lipca 2004, Lizbona. Wielka Portugalia gra przed własną publicznością z małą Grecją w finale mistrzostw Europy.

19 maja 2012, Monachium. Wielki Bayern gra przed własną publicznością z pokiereszowaną Chelsea dowodzoną przez tymczasowego trenera w finale Ligi Mistrzów.

10 lipca 2016, Paryż. Wielka Francja gra przed własną publicznością z małą Portugalią (osłabioną po kwadransie przez kontuzję Cristiano Ronaldo) w finale mistrzostw Europy.

Tu się pcha jakiś bonmot, że wielkość poznaje się na koniec.

Kiepski Nostradamus

Przewidziałem, że trafimy.
Przewidziałem, że Ronaldo nie trafi (wyczerpał swój limit dwóch goli na Euro, seria karnych się nie liczy).
Przewidziałem, że Lewy trafi (serie karnych się nie liczą).
Przewidziałem, że prawdopodobnie nie wyjdziemy na zero z tyłu.

Przewidywałem, że strzelimy więcej.

Na stos z takimi przepowiadaczami 🙂

Dzięki, chłopaki.
Dzięki, Kuba. 

Na Islandii nie ma drwali

Islandia jest krajem w zasadzie pozbawionym lasów, zajmują jakiś 1% powierzchni (tyle co konurbacja górnośląska). Kiedyś było inaczej, ale przez 700 lat Islandczycy swoje lasy zwyczajnie wycięli (i spalili w większości). To co zostało, to głównie brzózki, topole, jarzębiny, starają się dosadzać i powolutku odtwarzać. Leśnik – są tam tacy – kojarzy się raczej z tym, kto las sadzi, niż z tym, który w nim drzewa wycina. 

Islandczycy kojarzą się, rzecz jasna, z wikingami, choć raczej od wikingów pochodzą, niż ich na cały świat wysyłali. Fizycznie wiking kojarzy się nieco z drwalem, to ten typ drwaloseksualności, ale nie ma co sądzić po pozorach. Islandzcy piłkarze nie są może wirtuozami techniki, ale w meczu przeciwko Anglikom grali momentami wręcz błyskotliwie (choć dominującym określeniem byłoby raczej „rozważnie”, kapitalnie wybierając kierunki odegrania piłki na przetrzymanie, jak również unikając zbędnego ryzyka), zwycięski gol padł po akcji tak zgrabnej, że Hiszpanie by się jej nie powstydzili, a Anglicy winni ją nagrać i powtarzać pomiędzy treningami w klubach Premier League, żeby się nauczyć grać w piłkę. 

Na Islandii nie ma drwali, a w każdym razie nie zostali zabrani na Euro.

Nietrafiony

Kiedyś wymyśliłem luźno, żeby zrobić skalę niecelności strzałów. Oczywiście, nie jest ona w stanie uwzględniać wszystkiego, w szczególności niecelności w pionie, ale zawsze można dopracować.

Więc (nie zaczyna się zdania od więc) wyglądałoby to następująco:
niecelność 1 stopnia – piłka mija bramkę
niecelność 2 stopnia – piłka wychodzi poza linię końcową poza polem bramkowym
niecelność 3 stopnia – piłka nie przechodzi przez pole bramkowe
niecelność 4 stopnia – piłka wychodzi poza linię końcową poza polem karnym
niecelność 5 stopnia – piłka nie przechodzi przez pole karne
niecelność 6 stopnia – piłka wychodzi za linię boczną

Przez te wszystkie lata widziałem już wszystkie te stopnie niecelności. W dzisiejszym meczu Chorwacja – Portugalia na pewno były niecelne 2 stopnia, a i 3 też się chyba trafił. Mecz tak ciekawy, że aż to postanowiłem zapisać.

#HUNPOR czyli notka pisana Twitterem

Kiedy zakładałem konto na Twitterze, wątpiąco pytałem po co. Trzeba jednak przyznać, że w porównaniu z fejsem na Twitterze rzeczywiście działają #hasztagi, przynajmniej ktoś czasem je przegląda.

Wrzucam na Twittera krótkie (limit znaków obowiązuje) spostrzeżenia dotyczące Euro. Dziś podczas oglądania meczów decydujących o układzie grupy F (Islandia-Austria, Węgry-Portugalia) zacząłem podświadomie układać z nich notkę, w końcu cztery lata temu ułożyłem notkę z jednozdaniowych wpisów na fejsie. Voila!

Haldorsson lepszym bramkarzem niż obrońcą #ISL #AUT 

Tylko tagi pokasowałem, bo rozwalały układ.

Co mówi historia

O stylu nie mówmy. Pewnie, lepiej się ogląda efektowne, pewne, wysokie zwycięstwa, ale liczy się to co na koniec dnia, nieważne czy od zaciskania bolą nas pięści, zęby czy coś jeszcze innego. Cel minimum osiągnięty, gramy w drugiej rundzie, skład taki jak dziś się raczej nie powtórzy.

Dwa zwycięstwa, remis, bez straconego gola. Porównałem to z innymi wielkimi imprezami – wiadomo, z żadnymi mistrzostwami Europy nie ma co, igrzyska olimpijskie to też nie do końca ta para kaloszy, z mundiali mamy jednak solidną próbę porównawczą. Przynajmniej tych z XX wieku…

W 1986 roku w Meksyku w grupie skończyliśmy laniem od Anglików, wyszliśmy, ale co to za wyjście.
W 1982 roku w Hiszpanii w grupie nie przegraliśmy, ale zaliczyliśmy dwa remisy, straciliśmy gola. 
W 1978 roku w Argentynie w grupie ograliśmy 1-0 słabą drużynę, bezbramkowo zremisowaliśmy z Niemcami (federalnymi), skończyliśmy zwycięstwem, choć ze stratą gola.
W 1974 roku w Niemczech pracowicie ograliśmy wszystkich.

Niech każdy oceni, do której imprezy nam bliżej. Ćwierćfinał jak w 1978 wcale nie byłby zły, czy z Hiszpanią, czy z tym kimś, kto Hiszpanii da odpór.

Euro, raj dla matematyków

Nie lubię tego systemu rozgrywek, jaki mamy w tym roku na Euro (wcześniej mieliśmy go na mundialach). W ogóle zresztą nie lubię tych systemów, w których liczba uczestników nie jest potęgą dwójki – wolałem Euro z 16 uczestnikami i dlatego pasuje mi mundial z 32 uczestnikami.

System ten powinni natomiast kochać fani matematyki – próba ustalenia kto ma szanse awansować, z jakiego miejsca, i (zwłaszcza) z kim będzie grać, jest daleka od możliwości percepcji przeciętnego kibica. Na razie wiadomo na pewno, że odpadły dwie drużyny (po dwóch kolejkach i zakończeniu trzeciej w jednej tylko grupie). Reszta będzie się wyjaśniać z każdą minutą, wiadomo, że niezmiernie niskie są szanse na odpadnięcie Polski, ale nie jest to niemożliwe (jak słusznie zauważył Rafał Stec – odwrotnie niż zazwyczaj, kiedy liczyliśmy szanse i zdarzenia niezbędne do tego, by zostać w grze). 

Policzyłem dziś rano, że Polska może odpaść, jeśli spełnią się łącznie następujące warunki:
– Słowacja wygra lub zremisuje z Anglią,
– Walia przegra lub zremisuje z Rosją,
– Polska przegra z Ukrainą,
– Niemcy przegrają z Irlandią Północną, 
– Hiszpania wygra z Chorwacją,
– Czechy wygrają z Turcją,
– Belgia zremisuje ze Szwecją,
– Irlandia wygra z Włochami,
– Portugalia wygra z Węgrami,
– Austria wygra z Islandią.
W takim układzie we wszystkich grupach od B do F na trzecim miejscu znajdzie się drużyna z czterema punktami i będzie decydować różnica bramek. Jaka jest szansa na to, że różnica bramek spowoduje spadek Polski na trzecie miejsce w grupie i na piąte miejsce w tabelce pomocniczej? Nie wiem i nie będę próbował zgadywać. Na szczęście już dziś wieczorem wyniki w grupie B mogą ją zmniejszyć do zera (choć i tak zakładam, że ten najważniejszy warunek chłopaki załatwią we własnym zakresie).

 

Łaska kibica na darmowym koniu jeździ

Tydzień temu – w początkach Euro – pisałem o finansowych rozterkach kibica pragnącego oglądać Euro 2016. Płacenie 75 zł uznałem za nieopłacalne, choć i tak miałem – jako klient Cyfrowego Polsatu – zniżkę, klienci innych platform musieli dać stówę. Przypuszczam, że podobnie uznało wielu kibiców, także tych pozbawionych choćby szczątkowej (w tej fazie) oferty Polsat Sport.

Kiedy pisałem poprzednią notkę, nie wiedziałem jeszcze, że dzięki dekoderowi tegoż Polsatu będę mógł te same mecze oglądać na kanałach niemieckiej telewizji publicznej (co po części wykorzystuję). Od kilku dni platformy zablokowały jednak dostęp do tych kanałów, czy też precyzyjniej: usunęły je z listy udostępnianych. Fala oburzenia przypominała tsunami, co sprytniejsi szybko jednak znaleźli obejście i oglądają dalej, na tych samych dekoderach (w tym, nie ukrywam, ja); inni wylewają pomyje (zwłaszcza na Polsat), grożą procesami i zapowiadają zrywanie umów, wzdychając do „cywilizowanych krajów”.

W ostatnich latach podobną retorykę można było napotkać wśród fanów F1, kiedy na tydzień przed sezonem nie było wiadomo czy ktokolwiek będzie transmitował wyścigi. Zastanawiam się, ilu kibiców jest w stanie dostrzec związek pomiędzy umiarkowaną chęcią stacji telewizyjnych do płacenia milionów (euro) za prawa do transmisji a umiarkowaną chęcią kibiców do płacenia za możliwość oglądania tychże transmitowanych wydarzeń. Że nie wspomnę o płaceniu abonamentu…

Głowonogi

Stare piłkarskie porzekadło mówi o piłkarzu który „wsadzał głowę tam gdzie inni bali się wsadzić nogę”. Nie da się ukryć, w futbolu głowa i nogi to podstawa.

Euro 2016 picture found on twitter

Na obecnym Euro fenomenalnej gry głową na razie nie zauważyłem, parę ładnych strzałów głową może i owszem, nawet dających gole, ale bez przesady, znacznie więcej jest używania głowy do podejmowania decyzji. No i – nie da się ukryć – zestaw głów belgijskich, wstrząsający i niezapomniany, w składzie Afro Witsel – Wielkie Farbowane Na Blond Afro Fellaini – Irokez Nainggolan, nie oglądajcie Państwo tego nie mając jakiegoś wsparcia w okolicy.

Jeżeli chodzi zaś o używanie nóg – jest dużo szybkiego biegania, są urokliwe podania, piękne strzały, na zagrania piętą i przysłowiowy drwal się pokusi. Wspominam z wczesnych lat 90-tych, jak dziennikarz Piłki Nożnej pisał o rosyjskich (radzieckich? wspólnotoniepodległopaństwowych?) napastnikach, że mogliby wiązać krawaty nogą. Mówiąc szczerze, na tym Euro uderza mnie różnorodność miejsc i sposobów, w które zawodnicy wsadzają nogi, bez związku z dotykaniem piłki: uda, pachwiny rywali, nawet ktoś pokusił się o złapanie „nożycami” tułowia przeciwnika. Chyba pozazdrościli Ibrahimovicowi treningów sztuk walki…

Na Thora!

Miałem pisać zupełnie inną notkę, ale to jest zbyt piękne, by to odpuścić. Islandia zadebiutowała na Euro i po pięknym meczu Dawidssona z El Goliatem zremisowała 1:1 z Portugalią. Tak, do tej pory nie do końca wierzę, w trakcie meczu notowałem, że szczęścia na długo nie starczy, planowałem żarciki w przerwie, że za remis do przerwy się pół punktu powinno należeć (nie byłoby) – a jednak stało się, obecna na stadionie jedna czterdziesta narodu islandzkiego przeżywa szczęście niemal absolutne.

Oczywiście, nie byłoby tego wyniku, gdyby nie pycha portugalskiego Lokiego. Sporo było zagrywania piętą, pieszczenia akcji, przekonania że w końcu wpaść musi (tak jak wpadła pierwsza bramka). Islandzki bramkarz z początku bronił niesamowicie instynktownie, później to był zbiorowy wysiłek defensywny, bramkarzowi słabły ręce, a Loki w dalszym ciągu wierzył w sztuczki.

Wiadomo, że ostateczną bronią na Lokiego jest Mjolnir. Na ponad 20 strzałów Portugalczyków Islandczycy odpowiedzieli czterema – wszystkie celne, wszystkie bite z pola karnego. Trzy zostały efektownie odbite, ale jedno uderzenie Mjolnira powaliło Lokiego na tyle, że pojedynek zakończył się remisem, dla Islandczyków – zwycięskim. Operatorem Mjolnira został Bjarnason, tak czy owak gracz meczu (obok bramkarzy), Cristiano Ronaldo… prawie nie istniał.

Na marginesie: zły to wynik dla Austriaków, gniew Lokiego spadnie na nich w meczu ostatniej szansy.