Pamiętniczek mundialowy (4)

20 czerwca, 20.46

Oglądam sobie jak Hiszpania ciężko zmaga się z irańskim czerwonym autobusem (sześciu obrońców w polu karnym). Cierpię słuchając, co wygaduje w TVP komentujący ten mecz Mirosław Trzeciak i próbuję sobie wyobrazić, jak on osobiście radziłby sobie z tą obroną.

21 czerwca, 16.54

Sprawdziłem coś, co pewnie dawno sprawdzono – w kadrze Peru nie ma zawodnika, który byłby na świecie podczas ostatniego ich meczu na ostatnim ich poprzednim Mundialu. Tego z Polską.

21 czerwca, 20.39 

Patrzę na sposób gry Chorwatów przeciwko Argentynie i aż się dziwię że w Argentynie nie ma jakiejś mniejszości chorwackiej, jedni i drudzy wredni jak przyrodni bracia.
A zupełnie ponadnarodowo wszyscy już opanowali VAR i natychmiast kreślą dłońmi w powietrzu prostokąty, żądając sprawdzenia sytuacji, jakby to był siatkarski challenge.

Pamiętniczek mundialowy (2)

16 czerwca, 13.17

Wysłuchiwanie komentatorów przekonanych o własnej wiedzy zawsze jest fascynujące. Kiedy Umtiti idiotycznie zagrał ręką we własnym polu karnym, dając Australijczykom karnego (i wyrównanie), komentator TVP zastanawiał się, czy to sędzia zabramkowy to zauważył. Tylko że na tym mundialu nie ma sędziów zabramkowych (bo jest VAR, który parę minut wcześniej pomógł wyłapać karnego dla Francji).

16 czerwca, 14.08

Obejrzałem arcydokładną powtórkę sytuacji przed karnym. Australijski obrońca pięknie wszedł wślizgiem i cudownie ominął nogę Griezmanna. W ostatniej chwili trącił tę drugą.
Ale strzał Griezmanna z karnego, przyznaję, palce lizać.

16 czerwca, 15.24

Bycie kibicem jakiejś drużyny pozbawia części radości płynącej z podziwiania konkretnych zagrań.
Bycie antykibicem zresztą też.

16 czerwca, 18.21

Właśnie sobie uświadomiłem, że poprzedni mecz Peru na Mundialu był początkiem mojej przygody z futbolem. Letnie popołudnie, miska truskawek i kolejne gole wbijane po przerwie przez drużynę Piechniczka. Też wtedy graliśmy w czerwonych strojach, jak dziś Duńczycy. Truskawki zjadłem dziś wcześniej…

Poznań Saint-Germain

Ależ mamy zadymę. Najbliższe dni, tygodnie, miesiące (czy ile tam upłynie do kolejnej dobrej okazji) będą upływały pod znakiem gorących reakcji na mecz Barcelony z PSG. Dla jednych będzie to euforia, dla innych wydarzenie na miarę finałów LM AD 1999 czy AD 2005, dla jeszcze innych powód do guanoburzy i snucia teorii spiskowych. Trzeba przyznać, że 6:1 w meczu tej rangi zdarza się nieczęsto, zwłaszcza kiedy trzy gole padają od 88 minuty wzwyż, i dopiero ostatni decyduje o awansie (gdyby komuś umknęło, w pierwszym meczu było 0:4).

Burze będą, bo na sześć goli Barcelony dwa padły po karnych (jeden w 89 czy 90 minucie, nie nadążam), jeden po tym jak przewracający się obrońca wjechał głową w nogi mknącego na bramkę rywala, drugi po malowniczym upadku Suareza w okolicy obrońcy, który z jednej strony machnął mu łokciem koło głowy, a z drugiej – udem koło pośladków (zapewne za dwa lata fizycy ustalą, czy doszło do kontaktu). Do tego Neymar złośliwie (choć niekoniecznie brutalnie) przykopał rywalowi po piszczelach i dostał za to tylko żółtą kartkę (zanim strzelił dwa gole w końcowych siedmiu minutach…), a sędzia nie podyktował ponoć (wszystkie te uwagi w zasadzie ponoć, bo nie oglądałem,częściowo śledziłem relację internetową) karnego dla paryżan, kiedy w sytuacji sam na sam di Maria został zahaczony przez obrońcę… Z drugiej strony w tej wspomnianej sytuacji di Maria miał z boku Cavaniego (czyli dwóch na bramkarza), ale zamiast mu podać na pustą bramkę, wolał się bawić z bramkarzem, może pamiętał że Cavani wcześniej przyładował na pustą bramkę w słupek. Jak podliczył pewien statystyk, od 85 minuty piłkarze PSG zaliczyli raptem cztery celne podania, w tym trzy przy wznowieniu ze środka boiska po straconych golach…

Wyliczam tak te burzowe niuanse pokazując, że ogólnie sporo kupy było w tym meczu, obustronnie. W tyle głowy zaś cały czas mam zupełnie inny mecz, też z 1/8 najważniejszych rozgrywek klubowych, też z udziałem francuskiej drużyny, też zakończony wynikiem 6:1 i trzema golami w końcowych siedmiu minutach. I też gdyby przegrani wykorzystali wszystko co mieli, i lepiej wytrzymali końcówkę… Fakt, w pierwszym meczu Lech wygrał w Poznaniu tylko 3:2 (a nie 4:0), a Olympique Marsylia zawędrował potem do finału (gdzie zgasiła go Crvena Zvezda). Teorie spiskowe, że Tapie miał struć poznaniaków, krążą do dziś…

Biegnący człowiek (the running man)

Pojęciem znanym każdemu sportowcowi i kibicowi jest aut, przekroczenie linii ograniczającej przestrzeń zawodów. Bywa on definiowany przeróżnie – w futbolu wystarczy samo opuszczenie przez piłkę całym obwodem przestrzeni (niewidzialnego prostopadłościanu) wyznaczonej przez linie ograniczające boisko, w tenisie czy siatkówce piłka musi dotknąć ziemi (lub innego obiektu, nie wchodźmy w niuanse), podczas gdy zawodnik ją może śmiało poza tymi liniami odbijać. W koszykówce aut jest także wtedy, kiedy dotknie jej zawodnik będący poza boiskiem, przy czym wg przepisów „europejskich” w każdym przypadku, a wg przepisów „amerykańskich” tylko jeżeli zawodnik dotknął wcześniej podłogi lub dowolnego przedmiotu (np. ławki) poza boiskiem, dlatego w NBA czasem można zobaczyć efektowne próby ratowania piłki wychodzącej na aut poprzez wielki skok, zgarnięcie piłki i jej odrzucenie na boisko zanim zawodnik wyląduje.

W F1 (i innych wyścigach samochodowych) piłki oczywiście nie ma, co nie oznacza, że kwestie związane z „autem” (no pun intended) nie istnieją. Każdy kierowca świetnie zna pojęcie track limits, czyli białych linii wyznaczających granice toru (krawężniki znajdują się już za nimi), oraz zapisany w regulaminach zakaz jazdy poza torem (co oznacza, że jakaś część samochodu musi pozostawać co najmniej na tej białej linii). Wydaje się z pozoru dziwne, że ktoś mógłby próbować jeździć poza asfaltem (ach, te czasy kiedy poza torem były trawniki, żwir lub zgoła bariery), ale przy współczesnych standardach bezpieczeństwa przestrzeń poza torem jest w wielu miejscach wybetonowana (kąśliwie mówi się o lotniskach), przez co wyjazd poza tor może nie tylko nie oznaczać straty (prędkości ani czasu), ale zysk. W przepisach zaś zakazane jest uzyskiwanie przewagi w wyniku wyjeżdżania poza tor. W wyścigu może to oznaczać karę, w kwalifikacjach zaś – skasowanie czasu okrążenia, podczas którego kierowca wyjechał poza tor (i zyskał przewagę).

I właśnie takie kasowanie czasów okrążeń dostarczyło nam niezapomnianego widoku na Silverstone. Jenson Button z powodu awarii tylnego skrzydła nie wyjechał ponownie w Q1, w ostatnich sekundach rywale zepchnęli go na siedemnaste miejsce (pierwsze odpadające). Wysiadł z auta, rozebrał się, poszedł do strefy dla mediów – po czym nagle wrócił z niej biegiem, kiedy mu powiedziano, że prawdopodobnie czas jednego z bezpośrednich rywali (Kevina Magnussena) zostanie skasowany. Włożył z powrotem kombinezon w szampańskich barwach, wsiadł do bolidu, zapiął pasy i czekał, kamera przeskakiwała z jego mclarena na renault Magnussena – by w końcu okazało się, że sędziowie nie dopatrzyli się przekroczenia, bo fragment koła Magnussena pozostał na białej linii (kibice piłkarscy powiedzieliby: koło nie przekroczyło całym obwodem…).

Jenson Button raczej nie miał nic przeciwko przebieżce, bywa też triathlonistą.

Co by było gdyby…

Finał Ligi Mistrzów za nami, transfer Lewandowskiego ewentualnie przed nami, nie ustają natomiast dyskusje na temat sędziowania w tymże finale, znów w kontekście Lewandowskiego. Chodzi przede wszystkim o niepokazane czerwone kartki – dla Francka Ribery’ego za rękoczyny (Lewandowski pomagał sobie ręką przy przepychaniu się z Francuzem do piłki, a ten solidnie się odmachnął łokciem w okolice twarzy Polaka) oraz dla Lewandowskiego za nadepnięcie Boatenga (który zaplątał – właściwie brakuje mi dobrego czasownika – swoje nogi w nogę rywala, a ten starając się oswobodzić…)

Osobiście powyższe mnie ani ziębią, ani grzeją, konsekwentnie powtarzam, że interesująca jest ta trzecia „kontrowersyjna” sytuacja, kiedy to Dante gapiowato dosyć wpadł nogami w korpus Reusa; jako że stało się to w polu karnym, to uwaga wszystkich skupiła się (niebezzasadnie) na rzucie karnym, przez co nikt za bardzo nie rozważał podobieństwa tej sytuacji do opisywanego wcześniej (i gorąco dyskutowanego) zdarzenia z udziałem Naniego i Arbeloy, nawet jeżeli dynamika faulu Dante była mniejsza, to miał on już na koncie żółtą kartkę i wyrozumiałość sędziowska miała olbrzymie znaczenie. 

I tu właśnie nadchodzi czas na znakomite dywagacje, które nigdy nie przyniosą choćby prawdopodobnej odpowiedzi. Wyobraźmy sobie, że sędzia sięgnął po jakąkolwiek kartkę po faulu Dante, i oprócz utraty prowadzenia Bayern utraciłby też środkowego obrońcę na ponad 20 minut przed końcem. Zupełnie bezpieczna zda się hipoteza, że Heynckes niezwłocznie puściłby w bój jakiegoś rezerwowego stopera, żeby nie grać z tyłu trójką – pytanie kogo by z boiska zdjął? Strzelca gola Mandzukicia? A może przyszłego (wtedy już niedoszłego) bohatera meczu Robbena, który zaliczył wtedy już asystę, ale tak pudłował niemiłosiernie? Jakąż piękną historię, ba: legendę, można było w ten sposób zepsuć….

Różne światy sędziowania

Said Owairan, reprezentant Arabii Saudyjskiej, nigdy nie należał do czołowych piłkarzy świata (choć nawet był wybrany najlepszym piłkarzem Azji). Ci, którzy oglądają futbol od co najmniej dwudziestu lat (lub zapoznają się z historią futbolu z tego okresu) na zawsze zapamiętają go jako autora niesamowitego gola na Mundialu 1994, kiedy to Owairan otrzymał piłkę pośrodku swojej połowy boiska i popędził naprzód, mijając czterech czy pięciu Belgów. Wielu porównuje tego gola z legendarną akcją Maradony przeciwko Anglii osiem lat wcześniej, lecz zapomina o jednym drobiazgu: otóż przed mistrzostwami zapowiedziano zawodnikom, że w przypadku wślizgu od tyłu, faul będzie automatycznie karany czerwoną kartką – przez co obrońcy byli znacznie bardziej wstrzemięźliwi w podejmowaniu ryzyka takiego wejścia. 

Znacznie lepiej wszyscy pamiętają zapewne zdarzenia z poprzedniego Euro, kiedy to po meczu Austria-Polska odsądzali od czci i wiary Howarda Webba, który ośmielił się w końcówce meczu odgwizdać „faul co to się go nie gwiżdże” i podyktować karnego przez który wciąż nie wygraliśmy meczu na mistrzostwach Europy. Ostatnio jednak Rafał Stec opisał, że przed Euro sędziowie objeżdżali wszystkie drużyny informując (a przynajmniej próbując poinformować) o przyjętych wytycznych w zakresie interpretacji przepisów – ostrzegając de facto właśnie przed takim zachowaniem, za jakie Webb odgwizdał przewinienie. 

Dwa miesiące temu (jak to zleciało..) w meczu Ligi Mistrzów między Manchester United a Realem Madryt istotną rolę odegrał moment, w którym próbującemu – dość akrobatycznie, wyciągniętą nogą  – przyjąć piłkę Naniemu, pokazano czerwoną kartkę, gdyż wpadł tą nogą wprost na rywala, trafiając go w tułów. Litera przepisów o grze w piłkę nożną przekonuje, że takie zagranie – dość nielogicznie – oceniono jako użycie nadmiernej siły, excessive force (kto o zdrowych zmysłach używałby dużej siły do przyjmowania piłki? oczywiście, jak najbardziej można mówić o zagraniu nierozważnym, niezwróceniu uwagi na przeciwnik, ale to kwalifikuje się co najwyżej na kartkę żółtą). Znów jednak okazało się, że kolejne wytyczne grona sędziowskiego nakazują bardziej surowe traktowanie takich sytuacji, w których zderzenie (z faulem) mogłoby narazić na szwank zdrowie przeciwnika. 

Piszę o tym wszystkim, żeby podkreślić rolę tych właśnie wytycznych wydawanych przy różnych okazjach, przekazywanych przede wszystkim czołowym sędziom na największe mecze, lecz umykających publiczności, a często i szerszemu gronu zawodników i sędziów na niższych szczeblach. W ten sposób tworzy się osobny świat sędziowania dla tych większych, i całkiem osobny – dla tych mniejszych, czasem nie wiadomo, który lepszy, skoro konsekwencji brak. 

Amber Gold na wyścigach

Wczorajszy wyścig F1 o Grand Prix Belgii na legendarnym torze Spa-Francorchamps zaczął się jak u Hitchcocka od trzęsienia ziemi: dynamiczny manewr Romaina Grosjeana w Lotusie zakończył się zetknięciem opon z McLarenem Lewisa Hamiltona, utratą kontroli przez tego ostatniego i karambolem, po którym czterech czołowych zawodników zakończyło jazdę. Szczególne wrażenie robił widok bolidu przelatującego – najzupełniej dosłownie – w odległości pół metra od fotela i głowy lidera cyklu Fernando Alonso (w ósmej sekundzie tego filmu, jeżeli zniknie z YouTube to trudno, może znajdę inny).

Nikomu na szczęście nic się nie stało (wbrew pozorom Formuła1 w ostatnich latach jest dość bezpiecznym sportem), ale widok był na tyle wstrząsający, że winnego postanowiono przykładnie ukarać i uznany za sprawcę Grosjean został zawieszony na jeden wyścig (dla uzmysłowienia surowości kary powiem, że nie wymierzono takiej od 1994 roku). W uzasadnieniu jej wymiaru podano, że kierowca dopuścił się wyjątkowo poważnego naruszenia przepisów (nieoficjalnie zaś wszyscy zgodnie stwierdzają, że „zasłużył sobie” wcześniejszymi incydentami).

Czytam to uzasadnienie, przypominam sobie rozmaite wypadki i potrafię sobie przypomnieć niejeden taki incydent, w który kierowca wykazał się dużo większą lekkomyślnością, nieostrożnością czy brawurą, jak i taki, w którym ręce składały się jak do modlitwy „oby nikomu tylko nic się nie stało”. I mam nieodparte wrażenie, że jak w przypadku afery Amber Gold (nie w jej głównym nurcie, lecz we wszystkich odpryskach, typu dlaczego sędzia orzekł karę w zawieszeniu lub pozwolił na wyjście na przepustkę), mamy do czynienia z żądaniem ukarania za to, że ktoś nie był prorokiem i nie przewidział tych następstw swojego działania, których przewidzieć się zwyczajnie nie dało. 

Parę słów o sędziowaniu

Kontrowersje na turniejach były zawsze i będą, więc są i tym razem. Wiesza się psy na sędzi meczu Polska-Grecja, w dzisiejszym meczu Holandia-Dania były wielkie pretensje o niepodyktowane karne. Mam jednak przy tym wrażenie, że niewielką uwagę zwraca się na to, jakie właściwie są kryteria podejmowania decyzji w poszczególnych sytuacjach (jaka długa i piękna fraza na określenie przepisów), zwłaszcza że zmieniają się one w czasie – a wielu komentatorów bazuje na tym co kiedyś było lub na tym co im się wydaje, że jest (włącznie z Kluivertem na Eurosporcie). Przepisy gry w piłkę nożną są dość długie, więc skupię się na dwóch tylko aspektach.

Jednym źródłem kontrowersji były wzmiankowane już rzuty karne za zagranie ręką. Już kiedyś raz podobną kwestię poruszałem, ale przypomnijmy ponownie: zagranie piłki ręką ma miejsce w sytuacji gdy zawodnik rozmyślnie i świadomie dotyka piłki ręką. Sędzia powinien ocenić, czy ręka poruszała się w kierunku piłki czy odwrotnie, czy ręce były ułożone naturalnie, jak daleko zawodnik był od przeciwnika (czy zagranie było zaskakujące). Patrząc więc zwłaszcza na sytuację Perquisa, widzimy, że opadał on na ziemię koło zastopowanej już piłki, starając się przy tym w miarę możliwości ominąć piłkę ręką  – i jeżeli to ostatnie mu się nie udało, to nadal nie sposób zakwalifikować tego jako „zagrania”. Trudniejsza w ocenie jest sytuacja między Huntelaarem a Jakobsenem, niemniej właściwsze moim zdaniem jest opisanie tej sytuacji jako „Huntelaar trafił Jakobsena w rękę od tyłu”, co nie pozwala na uznanie tego za zagranie. 

Drugi temat, to pokazywanie żółtych kartek (tu nieraz wskazywana jest kartka po starciu z Lewandowskim). Nie przeczę, przepisy są napisane w sposób pozwalający na sporą dozę uznaniowości, ale warto tu przytoczyć trzy pojęcia: nieostrożność ataku, czyli niedokładność, nieostrożność, brak staranności; nierozważność – czyli atak, w którym nie zważa się na bezpieczeństwo przeciwnika i możliwe konsekwencje tego ataku; użycie nieproporcjonalnej siły – czyli właściwie „nierozważność kwalifikowana” (to moje słowa), czyli wykonanie ataku z dużą siłą, rażąco wykraczając poza granice normalnej gry, narażając przeciwnika na niebezpieczeństwo kontuzji. Dlaczego te pojęcia są ważne? Bo za nierozważność ogląda się żółtą kartkę, a za użycie nieproporcjonalnej siły wylatuje z boiska. Jeżeli więc sędzia uznał, że Grek nie zważał na bezpieczeństwo Lewandowskiego traktując go łokciem (a na łokcie są wyczuleni), to kartka była słuszna; czy były powody do takiego uznania, tu pewnie pozostajemy w sferze ocen subiektywnych. W każdym razie dziś zasłużona była kartka dla Postigi za atak na Neuera, bo nie dbał o całość jego nóg. Jeśli pamiętać o tych pojęciach, to łatwiejsze do zrozumienia są słynne decyzje z ostatniego serialu Gran Derbi

Nie psioczmy więc na sędziów przedwcześnie, bo można się założyć, że aktualne przepisy znają lepiej od nas – choć oczywiście są tylko ludźmi i mogą się pomylić. A na deser dzisiaj zdjęcie najlepszej akcji Cristiano Ronaldo, czyli wybicia piłki przewrotką z własnego pola karnego (wiem, w końcówce parę razy jeszcze szarpnął, ale to zagranie było jednak najbardziej spektakularne). 

cristiano ronaldo defensive scissor-kick przewrotka

Kto widział, kto powiedział

Wszyscy gadają o ostatnich meczach Ligi Mistrzów, więc ja przekornie wracam do zaległego tematu związanego z meczem Ligi Europejskiej sprzed tygodnia:-)

Grały sobie PSV Eindhoven z Valencią. Wynik był w dużej mierze zdeterminowany przez pierwszy mecz, gdzie Valencia wygrała 4:2 (a i tak dała Holendrom dużą szansę, pozwalając im strzelić dwa gole w końcówce). Rewanż też wydawał się ustawiony, kiedy Valencia dorzuciła jeszcze jedną bramkę, nawet po wyrównaniu przez PSV, dwubramkowa zaliczka wydawała się solidna. I w ostatnich minutach zrobiło się.. ciekawie. 

Po akcji pod polem karnym Valencii, piłka wróciła na połowę rywala, tam obrońcy zaczęli ją podawać w poprzek. Wtem zrobiło się jakieś zamieszanie, sędzia pobiegł z powrotem pod bramkę Valencii. Po chwili zobaczyliśmy pokazaną obrońcy VCF czerwoną kartkę, nie bardzo było wiadomo za co. Realizator pokazał Toivonena masującego tył głowy. Gospodarze się ożywili, bo miało to miejsce przy linii pola karnego, więc zapachniało jedenastką – na dwie minuty przed końcem mogli być o gola od awansu, z przewagą zawodnika. Ale rzeczywistość srodze ich rozczarowała – po chwili sędzia zamiast pokazać na jedenasty metr, pokazał poszkodowanemu żółtą kartkę i odgwizdał wolnego dla gości. Wygrzebana przez realizatora powtórka pokazała, że zanim Toivonen został powalony na ziemię solidnym uderzeniem z misia, łapał najpierw obrońcę za koszulkę.

Pytanie, które mi się wtedy nasunęło, brzmiało: skąd sędzia znał przebieg tego zajścia? Obserwował kątem oka, kiedy akcja oddalała się w przeciwną stronę? Podpowiedział mu sędzia bramkowy lub liniowy? A może cała wiedza pochodziła od uzbrojonego w monitor technicznego? Obstawiałbym to ostatnie, ale oficjalnie nie wolno, więc pewnie się do tego nie przyznają.

Jak ktoś chce zobaczyć sam, tu znalazłem jakiś skrót – na pewno polecam obronę Przemysława Tytonia z 43 minuty. Fantastico. Przy golu nie miał szans.

Obrazy kłamią

Jest taka powieść Jerzego Kosińskiego „Kokpit”. Jej bohater, człowiek po Kosińskiemu szczególny, staje się pewnego razu świadkiem wypadku samochodowego. Wyciąga swój prawie nieodłączny aparat fotograficzny, robi całe serie zdjęć rozmaitych szczegółów, po czym przegląda odbitki (tak, to czasy przedcyfrówkowe) i układa z nich dwa zestawy. Każdemu z uczestników wypadku wysyła jeden zestaw: taki, z którego wynika, że ta druga strona była winna wypadku.

Przypomina mi się ta scena, ilekroć powraca temat powtórek wideo w sporcie profesjonalnym. Kiedy patrzymy bowiem na różne powtórki, też się zdarza, że widzimy zupełnie różne wersje. Ot, w niedawnym omalże legendarnym meczu Polski z Niemcami, kiedy przyjrzymy się powtórkom wślizgu Głowackiego na Muellera, po którym podyktowano karnego – patrząc z jednej strony, widzimy, że Głowacki nie zahacza o lewą nogę Muellera, natomiast prawdopodobne wydaje się, że trafia go w prawą. Powtórka z przeciwnej strony pokazuje zaś dla odmiany, że Głowacki omija prawą nogę Muellera, natomiast lewa wygląda jak celnie trafiona… Ile powtórek musimy obejrzeć, żeby wyrobić sobie zdanie, i przede wszystkim – kto będzie dokonywać ich wyboru?

I żeby nie wyszło, że tylko malkontencę – w siatkarskiej PlusLidze wprowadzono tego roku na wzór tenisowy challenge (chyba 1 na set). I już w pierwszej kolejce, w meczu Trefla Gdańsk ze Skrą Bełchatów, Wlazły zakwestionował wywołanie autu po jego ataku. Z powtórek puszczanych przez realizatora TV wynikało, że piłka odbiła się wyraźnie za linią. Ale kiedy realizator pokazał widok na monitor sędziego technicznego (nie obraz z tego monitora, tylko widok na monitor właśnie), to piłka była wyraźnie na linii…

Może jestem jakiś staromodny, ale jeżeli mam do wyboru zdać się w spornych sytuacjach na tradycyjne oko sędziego, albo na wybór powtórek dokonywany przez realizatora, to wolę zaufać sędziemu. Zwłaszcza że powtórki też mogą być niewystarczające – skoro do rozstrzygnięcia, czy w meczu Liverpool-Chelsea po strzale Luisa Garcii piłka przekroczyła wystarczająco linię, potrzebna była technologia rakietowa. I nie przypominajcie mi wszystkich błędnych decyzji sędziowskich, ja o nich wiem i pamiętam.