Kwestię nazywania osób zaliczanych do rasy czarnej poruszałem całkiem niedawno i z pozoru wydawać by się mogło, że niewiele można dodać (jak kto chce sporów na temat genezy i wydźwięku słowa „Murzyn”, to zapewne w internecie znajdzie wiele miejsce, gdzie się o to kłócili, kłócą lub będą kłócić). Dzisiejsza notka powraca do tematu zupełnie wpadkowo i incydentalnie.
Jak wiadomo chyba wszystkim, w największym murzyńskim państwie świata (licząc powierzchnię, bo najwięcej Murzynów żyje w Nigerii) przyjęło się (zostało uznane za jedynie poprawne) określenie „Afroamerykanin”, które ma jednak tę wadę, że obejmuje swoim zakresem wyłącznie osoby mieszkające w USA lub posiadające tamtejsze obywatelstwo – a zatem nie obejmuje już nawet czarnoskórych mieszkańców wysp karaibskich, nie mówiąc o Brazylii (chyba że w jakiejś skomplikowanej mutacji znaczeniowej); tym bardziej więc nie zaradzi naszym problemom (przyjmując, że je mamy, oczywiście). Natrafiłem jednak niedawno czytając książkę na intrygująco brzmiące zdanie…
Dyżurna była nowa. Młoda Afrofinka, jak to się dzisiaj mówi, z mnóstwem bransolet na obu przedramionach…
To słowo uderzyło mnie niesamowicie, rzucone tam zupełnie od niechcenia. Natychmiastowym odruchem było stworzyć formę jeszcze bardziej swojską, i nie chodzi tu o własne zasługi słowotwórcze, mam świadomość, że słowo „Afropolak” już się tu i ówdzie przewinęło. Zadałem sobie pytanie tylko, czy same przejazd przenosiny z jednego kraju do drugiego powodują, że dotychczasowy Afropolak może się stać Afrofinem (choć w modzie bardziej Afroirlandczyk). Jak również, czy powinniśmy konsekwentnie z tymi określeniami do poziomu mniejszych grup, zwłaszcza o wyraźnej odrębności etnicznej, żeby się znienacka Afroślązak nie obraził, że żaden z niego Afropolak, jakby to brzmiało: spotyka Afrołemko Afrokaszubkę… Z pozoru proste, ale może jednak zostaniemy już przy tych Murzynach?
PS Książka to jedna z lepszych produkcji Leeny Lehtolainen, być może najnowsza. „Na złym tropie”, jak najbardziej godna polecenia – tylko dlaczego ta strzelba na ścianie zawsze musi wypalić…