Skończyliśmy głosowania, znamy nazwiska radnych wszystkich szczebli (no, może tylko gdzieś jakaś sytuacja że ktoś zrezygnuje z mandatu), znamy nazwiska wójtów, burmistrzów i prezydentów (poza tym jednym bidoką który sam startował w drugiej turze i przegrał, czytaj nie zdobył wymaganej liczby głosów).
Powinno tej sytuacji towarzyszyć uczucie ulgi, że to za nami, że tu i ówdzie nowe rozdanie, a gdzieniegdzie może nawet ciut lepsza przyszłość, ale jakoś tak minorowo. I nie chodzi tu o mniejsze czy większe incydenty i awarie, co do zasady takie jak zwykle, ani o połowę wyższe odsetki głosów nieważnych. Gorsze jest to, że cała wielka operacja wyborcza, która powinna służyć ludziom, jest w publicznej narracji całkowicie przykrywana zupełnie nieistotną przepychanką na górze, karykaturalną pyskówką o układ sił na szczytach, której kulminacją jest przegadywanie się który z rywali wagi ciężkiej te wybory wygrał lub przegrał (ten który dostał per saldo więcej głosów czy ten który zdobył przewagę w większej liczbie sejmików wojewódzkich).
Niby podobno mamy wielką zmianę, ale mam wrażenie że te wybory przegraliśmy. Bo ukradziono nam je, tak jak się obawiałem w niedzielę pierwszej tury. Mam utopijny pomysł na przyszłość, ale to… innym razem.