Przeczytałem kiedyś, że pewien Anglik postawił w zakładach sto funtów na to, że.. jego syn (wtedy nawet chyba nie nastolatek) zostanie w przyszłości pierwszym brytyjskim zwycięzcą Wimbledonu od czasów Perry’ego (było to w czasach, kiedy brytyjski tenis był w stanie głębokiej rozpaczy, kiedy jakikolwiek zawodnik w pierwszej setce rankingu automatycznie stawał się Wielką Nadzieją, jeśli komuś to coś przypomina…). Sto funtów nie majątek (zwłaszcza dla Anglika), a wygrać mógł podwójnie – oprócz nieśmiertelnej chwały (syna), także milion funtów, bo zakład był po kursie 1:10.000.
Nie mam pojęcia, czy rzeczony syn miał jakiekolwiek zadatki na wygranie Wimbledonu, poczynając od jakiegokolwiek talentu, ale jedno się już ojcu nie uda: Murray odczarował podlondyńskie korty, uszczęśliwiając całą Brytanię. Hazardzistę… pewnie też, poza tym jeśli syn kiedykolwiek zagra w finale Wimbledonu, to ojciec już o tym milionie funtów aż tak bardzo myśleć nie będzie.
Z naszego punktu widzenia – pewnie to lepiej, że Janowicz per saldo przegrał ze zwycięzcą, a nie z przegranym (skoro już i tak przegrał).