Młodzież zapewne już nie pamięta kultowej (w odległej przeszłości) serii komedii o żandarmie z Saint-Tropez (z de Funesem w roli głównej, oczywiście). Dziś trąci ona już poniekąd myszką, jest puszczana jako zapchajdziura trochę. Wypada w tym miejscu od razu wyjaśnić, że we Francji żandarm to małomiasteczkowy lub wiejski policjant, podlegający zarówno władzom policyjnym, jak i wojskowym – a nie wojskowy glina jak u nas (oraz w US Army).
Ja jednak dziś zupełnie nie o żandarmie francuskim, tylko o rodzimym. O istnieniu polskich żandarmów w zasadzie na co dzień się nie pamięta, wielu Polaków prawdopodobnie przeszło życie nie widząc żandarma na oczy (bo co oni mają do roboty poza jednostkami wojskowymi…), nie powiem że większość, bo jednak sporo facetów zaliczyło służbę wojskową (i sporo ludzi oglądało Krolla); ostatnio istnienie żandarmów mogło się przesmyknąć do powszechnej świadomości po wypadku Macierewicza pod Toruniem. Nadal jednak to coś w rodzaju kosmity.
Czemu o tym piszę? Bo… zaszła zmiana. W przepisach prawa zmiana. Parlament w ramach swojej ciężkiej pracy („niczyja wolność ani własność nie jest bezpieczna kiedy obraduje parlament”) postanowił przyznać tym – sympatycznym zapewne – kosmitom dodatkowe uprawnienia. Uprawnienia te obejmują między innymi dostęp do informacji na różne sposoby chronionych, w tym… Do dokumentacji związanej z numerem NIP. Do informacji o zgłoszeniu do ZUS i o składkach ZUS. Do informacji gdzie macie konto, lokatę, kredyt, kartę, skrytkę bankową – i na jaki okres. Co ważniejsze, do uzyskania tych informacji żandarm nie musi się szczególnie tłumaczyć, wystarczy że pokaże mniej lub bardziej ogólne upoważnienie od swojego komendanta (do dalej idących informacji będzie już potrzebował zgody sądu wojskowego, mimo wszystko), nieważne czy macie coś wspólnego z wojskiem.
Gdybyście chcieli się zaniepokoić, to żandarmi mogą pytać o wasze konta od 27 kwietnia. Może was pocieszy, że takie same uprawnienia zyskali prokuratorzy i policjanci. A może nie.