Nie, nie chodzi mi o to, jak Rooney trafił w poprzeczkę z odległości metra (przyznajmy, był pod piłką). Ani o to, jak Gerrard dwa razy stworzył kiksem okazje bramkowe (strasznie mi chłopa szkoda, najpierw zawalił klubowi tytuł, teraz reprezentacji mecz o prawie wszystko). Ani o to, jak jeden Anglik za drugim uporczywie podawali piłkę wprost w ręce Muslery, czy to próbując strzelać, czy dośrodkować.
Dawno nie widziałem w akcji Luisa Suareza, ostatnio… w Londynie na turnieju olimpijskim? (nie oglądam Premier League, a w pucharach Redsów też trudno było wypatrzyć) Kiedy świętował gole, a zwłaszcza drugiego, uderzyło mnie, jak niesamowicie dziecinnie wyglądała jego twarz. Czy to na pewno ten sam facet, co kopie, gryzie i obraża?
Ten sam, odpowiedziałem sobie w myślach. Kiedy wychodzi na boisku, staje się ośmiolatkiem – który cieszy się jak ośmiolatek i wścieka się jak ośmiolatek, z głębi serca i nieobliczalnie.