Ach, polskie kino…

Napięcie rośnie, zaraz będzie sięgać zenitu jak przed jakimś losowaniem Mundialu. W piątek wchodzi do kin najnowszy film Smarzowskiego, wszyscy wiecie że nazywa się „Kler” i o czym opowiada (acz bez szczegółów), kolejek przed kinami nie będzie głównie z tego powodu że kto żyw, kupił bilety przez internet. Obserwuję to z pewną taką uwagą, zastanawiając się czy komuś faktycznie zrobi różnicę jak obejrzy dzień, trzy dni, a nawet tydzień po premierze, ale może wypada się licytować ze znajomymi kto już był a kto nie (jakoś nie podejrzewam zaliczania seansów wielokrotnych, ale ludzie zawsze mnie potrafią zaskoczyć).

Sam – powiem szczerze – za bardzo się nie wybieram. Pomijając kwestię tłoku itepe, od jakiegoś czasu staram się wybierać do kina na takie filmy, dla których wielkość ekranu ma znaczenie – dla filmów, powiedzmy, obyczajowych, nie zrobi różnicy czy obejrzę go na ekranie 30-metrowym czy 30-calowym. O filmie zaś wiem już tyle, że mi wystarczy w zupełności, gdzieś kiedyś przy okazji obejrzę w całości lub w kawałkach.

W gruncie rzeczy żadnego filmu Smarzowskiego nie widziałem dotąd w kinie. Co więcej: żadnego z filmów Smarzowskiego w istocie do tej pory nie widziałem, jednego zresztą nawet nie zamierzam, przy innych zwykle jakoś brakowało mi energii czy motywacji żeby wykorzystać okazję do obejrzenia; zwłaszcza „Róży” żałuję, ale jeszcze się pewnie zdarzy okazja. 

Aż w pewnej chwili myśl błysnęła: a kiedy ja właściwie ostatnio byłem na polskim filmie w kinie? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest łatwa, bo musiałem sobie samemu wyjaśnić, czy dany film oglądałem w kinie, czy na mniejszym ekranie. Szybki scroll pamięci zatrzymał się w sposób nie budzący wątpliwości na – śmiejcie się lub nie – „Akademii Pana Kleksa”. Grzebanie bardziej dogłębne podsunęło myśl że niemal na pewno w kinie byłem na „Deja vu” Machulskiego, na „Operacji Samum” Pasikowskiego oraz na „Jańciu Wodniku” Kolskiego, później robi się czarna dziura (podświadomość podpowiada jeszcze któryś z filmów Kędzierzawskiej); nie wiem na ile cztery ostatnie Kieślowskie łapią się na „polskie filmy”… W każdym razie czy w tym stuleciu byłem w kinie na polskim filmie to nie dam głowy.

I nie potrzebuję tego zmieniać z okazji „Kleru”, w recenzowanie polskich filmów bez ich oglądania już się bawiłem.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s