Był taki stary dowcip, jak to facet przejechał na czerwonym świetle, pasażer go pyta „co ty, zwariowałeś?!?” – „nie, spokojnie, mój szwagier tak zawsze robi”, po czym na następnych światłach zatrzymuje się na zielonym, a kiedy pasażer patrzy nań ze zdziwioną miną, odpowiada „no co ty, a jak mój szwagier będzie jechać?!?”
Dowcip to, jak wiadomo, tylko dowcip, ale coś w sobie ma: podpowiada, żeby zawsze zachować czujność. W tym roku, przyznam szczerze, doświadczam tego mocno. Najpierw zdarzyło się, że skręcałem na zielonym świetle w lewo, i gdy tylko wjechałem na swój pas, zobaczyłem jadącą mi naprzeciw „pod prąd” karetkę omijającą czekających na czerwonym. Mam nadzieję, że układ krążenia i nerwowy starszej pani, której wjechałem prawie pod nogi na chodniku, są w dobrym stanie. Później ruszałem spod świateł jako pierwszy na dużym skrzyżowaniu – tym razem z wyjeżdżającą z boku karetką rozminęliśmy się, bo ja dodałem gazu, a ona przyhamowała, takie wewnętrzne zrozumienie wykazaliśmy. Dziś rano wreszcie ruszałem niespiesznie w porannym korku spod świateł, gdy dojrzałem jak z boku na skrzyżowanie wjeżdża straż pożarna. Hamulec wciśnięty w podłogę, warczący ABS, zaciśnięte zęby – zatrzymałem się jednak przed zderzakiem samochodu przede mną, a tyle co zmieniłem ubezpieczyciela…
Nie ukrywam, już od pierwszej przygody dojeżdżam do świateł (tych większych zwłaszcza) z większą ostrożnością, bo jednak wolałbym nie sprawdzać czy mam jeszcze wystarczająco dużo szczęścia. Zastanawiam się tylko – takie zezowate szczęście do uprzywilejowanych pojazdów to? Zestarzałem się? Za głośno muzykę w samochodzie puszczam?
W każdym razie, bądźcie czujni także na zielonym świetle. Szwagier nie szwagier, a nuż ktoś pojedzie…