No więc cydr jest tu wszechobecny, w przeróżnych wersjach (wytrawny, słodki, dogazowany, z beczki, gruszkowy…), to jego ojczyzna. Butelka cydru czekała na nas na powitanie. Bez problemu można byłoby wypełnić sobie wannę cydrem, gdyby ktoś miał taki kaprys (możecie zapytać Szyszki, ona w takich sytuacjach uśmiecha się specyficznie).
W creperie na stołach nie czekają kieliszki do wina, lecz kamionkowe filiżanki, czarki raczej, dzbanek cydru w zestawie firmowym (dowolne naleśniki plus cydr) przybędzie później.
W Dinard wynajdujemy lody o smaku cydru, kupujemy bez namysłu – ale tu jednak odrobina rozczarowania, bo w smaku to jednak tylko znakomite lody jabłkowe (może prawidłowo byłoby: o smaku pieczonego jabłka lub o smaku tartych jabłek). Może po prostu robili je na słodkiej odmianie cydru, a nie na szlachetnym, wytrawnym brut.
Byłoby strzelić jakimś korkiem…