Tego dnia było pochmurno. Kiedy wysiedliśmy, założyliśmy pelerynki, przynajmniej dla ochrony plecaków z podręcznymi rzeczami. Ruszyliśmy przez piasek, deszcz stawał się mocniejszy z każdą chwilą.
Ponura pogoda nie zachęcała do rozmów, szliśmy więc w milczeniu przez Easy Red w kierunku St-Laurent-sur-Mer. Spoglądałem w zadumie to na morze, to na szeroki pas piasku, to na wznoszące się nad plażą zielone zbocza (wiedziałem, że pewnie znajdę tam stare umocnienia) – i myślałem o tych chłopakach z Wielkiej Czerwonej Jedynki (autobus stawał na minirondku przy kamieniu z czerwoną jedynką) i z Dwudziestej Dziewiątej, przemieszanych tu kompletnie, którzy starali się przeżyć i dać szansę przeżyć kolegom, pchając się na te zbocza.
Gdyby była dobra pogoda, szlibyśmy dalej do Vierville, a może i do Pointe du Hoc. Ale my mogliśmy się wycofać.