Włączyłem pod wieczór telewizor, dłuuugo po rozpoczęciu meczu, już tak chyba nawet kwadrans drugiej połowy mijał (cóż, nie zawsze jest człowiekowi dane móc oglądać od pierwszej minuty). Wynik przyjąłem z niedowierzaniem – jak to, bez goli? W takim meczu? No goli nie było, a nawet jeżeli się na nie zanosiło, to w przeciwnym kierunku niż się można było spodziewać. Pod bramką outsidera przesuwał się natomiast zgrabnie autobus złożony z zawodników w czerwonych strojach, odcinając wszelkie podania kierowane w pole karne, odbijając wszelkie próby wciśnięcia się z piłką, blokując strzały – jak wg najlepszych wzorów Mou (choć ten chyba nigdy nie prowadził drużyny w czerwonych strojach).
Dwie godziny później kolejny mecz. I znów zobaczyliśmy papierowego (czy też napapierowego) faworyta w jasnych strojach, naprzeciw czerwonej falangi. Tym razem jednak trudno było mówić o autobusie, bo choć skuteczność przecinania podań bywała porównywalna, to była wynikiem raczej błyskawicznego zamykania dziur, niż z góry zaplanowanej szczelności.
Messi ostatecznie ominął w ostatniej chwili irański autobus, ale i tak stara poczciwa piosenka była najlepszym komentarzem do tego meczu. Ghańska falanga w starciu z niemiecką… ośmiornicą? (doprawdy, jak nazwać ten kształt Mannschaftu, bo nie maszyną) sprokurowała najlepszy mecz mundialu.