Jak do tej pory w finałach wielkoszlemowych Polacy wystąpili czternaście razy. Aż połowa z tego to zasługa Jadwigi Jędrzejowskiej (trzy razy w singlu, trzy razy w deblu, raz w mikście), ona też była pierwszą polską triumfatorką (Paryż 1939 w deblu), ale była niewątpliwą rodzynką. Na kolejne finały czekaliśmy kilka dziesięcioleci, kiedy to Fibak (kolejny rodzynek) dwa razy dotarł do tej fazy w deblu, raz wygrywając (Melbourne 1978).
Prawdziwą odmianę przyniosła bieżąca dekada. Jeszcze nie dotarliśmy do jej połowy (niezależnie czy rok 2010 liczymy do bieżącej, czy do poprzedniej), a już nasi reprezentanci wystąpili w pięciu finałach, co ważniejsze, uczyniło to (w różnych konfiguracjach) aż pięciu naszych reprezentantów, w tym Marcin Matkowski dwukrotnie, z Mariuszem Fyrstenbergiem i bez niego (zaskakujące może być, jak późno dokonała tego Agnieszka Radwańska, później niż Klaudia Jans-Ignacik, ale też konkurencja w turniejach indywidualnych wydaje się silniejsza).
Ostatni, czternasty finał to oczywiście zasługa Łukasza Kubota. Jego wynik o tyle jest zaskakujący, że przecież startował w parze stworzonej ad hoc, choć z doświadczonych deblistów (Kubot grywał już w ćwierćfinałach Szlema i w półfinale raz, jego partner – w finałach). Turniej był jednak zabójczy dla faworytów, w finale stanęła wszak para nierozstawiona naprzeciw pary nr 14. Ku naszej radości, doświadczenie wzięło górę, i czternasty „polski” finał zamienił się w trzeci polski triumf.
Niespodziewany sukces budzi jeszcze większą radość. Gratulacje!
Wpis jest kopią notki z bloga sportowego na http://www.slask.sport.pl/blogi