Minęły miesiące od premiery, film zszedł z ekranów, potem pojawił się na DVD… W ostatni weekend wypatrzyłem go w programie telewizyjnym, oczywiście na razie w stacji kodowanej i płatnej, pewnie gdzieś za rok pojawi się jako Megasuperhit powszechnie dostępny.
Pożyczyłem od znajomego DVD. Obejrzałem na monitorze laptopa… potem obejrzałem jeszcze raz podłączając do dużego telewizora. Pomyślałem sobie o tym, jak tenże znajomy (miłośnik Tolkiena) krzywił nosem na tę ekranizację.
Dziewięć miesięcy temu pisałem już o Hobbicie, wyliczając grupy potencjalnych niezadowolonych. Cóż, niezadowolony może być każdy, kto nie zdążył na seans do kina, i nie zobaczył majestatycznych scen z wnętrza Ereboru, na ekranie mierzonym w calach, a nie w metrach, zupełnie gubi się cała ich uroda. A bez tego magicznego zaklęcia, które czaruje nam oczy na początku, ogląda się trudniej.
Na Hobbita trzeba zdążyć do kina, przynajmniej raz (ja żałuję że nie zdążyłem drugi raz).